czwartek, 28 lipca 2016

Po życiu




 Łał… Czuję się… dziwnie. Gdzie ja jestem? Czemu tu jest tyle ludzi? Wszyscy podobnie ubrani, jakby w prześcieradła. O! A tam ja! Cześć ja! Chwila. On… Ja… Umarłem? Dlatego tak biegają jak mrówki, na których mrowisko ktoś rzucił kamień. Ktoś coś krzyczy. Próbują mnie jeszcze reanimować, ale już za późno. Chirurg tylko ponuro dyktuje ,,Data- dziesiąty października dwa tysiące szesnastego. Czas zgonu 14:24”
 Tylko skąd ja się tu wziąłem? Nie pamiętam. Rozejrzę się trochę, może sobie przypomnę. O, tam są drzwi. Tylko jak wyjdę nie mając rąk? ,,Johnny trafił do wojska”, co? Kadłubek… Ciekawe. Już mnie to nie śmieszy. Widocznie nieszczęścia są zabawne tylko zanim się przytrafią tobie. Tylko co ja teraz zrobię? Mnie nawet nikt nie widzi. A może…
 Tak! To działa. Czyli jednak te wszystkie tandetne filmy nie kłamały. Duchy mogą przechodzić przez ściany. Hmmm… Zobaczmy czy mogę zrobić też inne rzeczy.
 Nie, wychodzi na to, że nie. Nic nie mogę podnieść. Nikt mnie nie słyszy. Ale odkryłem coś ciekawego. Na jakichś dużych drzwiach było napisane:

Plan operacji 10.09.16
10:00- Usunięcie przepuklin- Marcin Słomski pok. 201
11:00- Wyrostek robaczkowy- Izabela Szprych pok. 302
12:00- Obliteracja- Magdalena Dłogoszyn pok. 111
13:00- Pęcherzyk żółciowy- Grzegorz Zyt pok. 321
14:00- Przeszczep serca- Zygmunt Młotski pok. 234

 Przy godzinie 14:00 coś przykuło moją uwagę. Może to, że była to operacja trudniejsza niż poprzednie. Najgorsza z całej listy. A może było to, to nazwisko. W każdym razie postanowiłem to sprawdzić.
  Udałem się do tego pokoju, na którego drzwiach rzeczywiście zobaczyłem to nazwisko i adnotację o dzisiejszej operacji. Wniknąłem do środka i zacząłem studiować tabliczkę przypiętą do łóżka:

Zygmunt Młotski
Lat 47
Po zawale; ciężka arytmia; niewydolność prawej komory
Czeka na dawcę serca
Lekarz prowadzący: Krzysztof Redmaus

 A więc jednak, to byłem ja. Co czuję wiedząc, że jestem martwy? Nic. Absolutnie nic. Tak samo jak nie śmieszył mnie własny żart na sali operacyjnej tak nie smuci mnie świadomość takiego losu. To dziwny stan. Zupełnie jak dawniej.
 Pamiętam, że w wieku nastoletnim miałem załamanie nerwowe. Po długim okresie walki z najbliższym otoczeniem poszedłem do psychiatry i stwierdzono u mnie depresję. Tak to się teraz ładnie nazywa. Wszyscy, którzy sobie nie radzą mają depresję. Taka szufladka kompletnie mi nie odpowiadała. Ja nie miałem uczuć. Byłem pusty. Cynizm to pestka w porównaniu do tamtego.
 Teraz jest zupełnie tak samo. Z tym, że nie mogę się zabić, bo już jestem martwy? Co ja mam teraz robić? Pewnie będę tak już do końca świata. Patrzeć, jak generacje mijają, jak technologie się zmieniają. Tylko po co? Niektórzy ludzie przeżywają życie jak duchy w świadomości tego, jak nudne jest owe życie. Ja miałbym być teraz prawdziwym duchem?
 Rozmyślania przerwał mi szloch kobiety, która wbiegła do pokoju i rzuciła się na łóżko. Za nią wbiegła dwójka dzieci. Na oko 10-11 lat, a za nimi doktor. Kobieta płakała, biła bezsilnie pięściami w łóżko, krzycząc coś przez szloch. Dzieci próbowały ją pocieszyć, a lekarz stał zakłopotany. W sumie nawet go rozumiem. Pewnie niełatwo jest przekazywać najbliższym zmarłego taką nowinę. Hej! Najbliższym? Czy to jest? Czy… Maria?
 Nic nie czuję. Wiem, że powinienem ją przytulić, pocieszyć, pogłaskać. Dać znać, że jestem przy niej. Ale nie mogę. I poza dobrymi manierami nic nie prowokuje mnie do nawet najmniejszego wysiłku.
 Wychodzę, a raczej wylatuję stamtąd. Potrzebuję spokoju.

 Wtedy zacząłem latać po mieście, ale po jakimś czasie to wszystko stało się takie powtarzalne. Przelatywałem przez budynki, sprzęty. Zwiedzałem miejsca na świecie na które nie było mnie stać za życia. Spełniałem dziecięce fantazje o podglądaniu dziewczyn w szatniach. W końcu, ze znudzenia zacząłem podziwiać od środka ludzkie trzewia. Jednak szybko okazało się, że większość z nich jest nudna i obrzydliwa. Jednak zaczął mnie fascynować mózg. Do którego ciężej się było dostać niż do innych organów. Właściwie nie wpuszczał mnie do siebie. Odbijałem się jak od zamkniętych drzwi aż w końcu mi się udało.
 Wszedłem właściwie bez problemu. Od razu poczułem takie jakby… gilgotanie. Wibracje, ciepło, jak przepływ prądu. I wtedy ich zobaczyłem. Duchy. Jakbym patrzył przez oczy człowieka, tyle że z nakładką pozwalającą widzieć więcej. Jednak nie byłem sam. I był sposób na jako takie spędzenie wieczności. Po pierwszej chwili zacząłem się zastanawiać. Ale co z innymi duchami? Co z następnymi duchami zmarłych ludzi? Potem pomyślałem sobie o paradoksie hotelu z nieskończoną ilością pokoi.
 Nie uspokoiło mnie to. Tak samo jak nie ucieszyłem się z dokonanego odkrycia i nie przestraszyłem o hipotetyczny brak miejsc. Nie czułem nic poza tą ciepłą wibracją dochodzącą z mózgu. Pomyślałem, że to chyba jakiś rodzaj połączenia i szybko przekonałem się, że tak jest. Jak? Otóż słyszałem wszystkie myśli tego człowieka i one przeszkadzały moim. Za to kiedy człowiek przestawał myśleć, moje myśli stawały się jego myślami. Kiedy wracaliśmy z pracy, obok knajpy, pomyślałem sobie, że fajnie smakowały burgery stamtąd. I człowiek natychmiast zmienił codzienną marszrutę by wejść i sobie te burgery kupić.
 Jednak najlepiej było kiedy spał. Mogłem wtedy marzyć, a na powiekach zamkniętych oczu, jak na projektorze wyświetlały się moje marzenia. Zastanawiałem się często czy, człowiek też widzi te marzenia. Wydawało mi się, że jego wiercenie się w momentach akcji sugeruje iż owszem, widzi. Z drugiej strony zacząłem się zastanawiać, czy sny, które miałem przez większość życia też nie były zasługą jakiegoś ducha. To fascynujące.
 Później odkryłem, że jeśli ludzie rozmawiają ze sobą i oboje mają duchy to te duchy też mogą ze sobą rozmawiać. Zupełnie jakby podczas rozmowy umysły obu osób też jakoś mistycznie się łączyły.
 Tajemnicze objawienia, sny, niezrozumiałe motywy, wizje przeszłości, znajome twarze nieznanych ludzi, znajomy widok nieznanych miejsc. Czy to sprawka duchów w naszej głowie? Bardzo możliwe. Przecież jeśli ja wywołuje te rzeczy u swojego człowieka to czemu inni by nie mogli?

 Zobaczymy. Spiszę swoją historię. A może jakiś duch się odezwie.

wtorek, 5 lipca 2016

Nie rób drugiemu, co tobie miłe


  Przedszkole. Wychowanie przystosowujące do życia społecznego jak i późniejszego funkcjonowania w szkole podstawowej. Podstawowa zasada jaką uczy się dzieci (szczególnie te bardziej psotliwe)? Nie rób drugiemu co tobie nie miłe. Owszem, zgodzę się z tym. Tylko żeby nie przesadzić.


 Nie, w tytule nie ma błędu i nie, nie chodzi mi o bycie tak zwanym ,,cebulakiem". Natknąłem się bowiem na poważny problem nękający nasze społeczeństwo. Tak bardzo staramy się być mili i uprzejmi dla innych, że to aż zakrawa na absurd. Przykład? Proszę bardzo.

  Najbardziej znany chyba wszystkim przykład- zły dzień. Mamy doła, różne wydarzenia dnia spowodowały, że chcemy być sami, albo chociaż ograniczyć kontakty międzyludzkie do minimum. I nagle zjawia się Ktoś. Ów ktoś chcę zagaić, a my mu na to grzecznie ,,Daj mi spokój, chcę być sam". Tym samym popełniamy największy błąd swojego życia. Ktoś od razu rzuca się do pomocy niczym rycerz na smoka i próbuje wszystkiego co ma w swoim arsenale: (w zależności od zażyłości znajomości) masaż, kąpiel, wyjście dokądś, szklankę wody, film, żarty, imprezy i tak dalej... Lista się nie kończy, a ty miałeś/aś go dość od samego początku.

  Zacznijmy sytuację od nowa. Wyobraźcie sobie w swojej dłoni pilot, którym magicznie cofacie czas do momentu w którym Ktoś podchodzi i próbuję zagaić. Jest już ten moment?Dobrze. Wyobraźmy sobie, że teraz jesteśmy dla Ktosia niemili, odpowiedzieliśmy mu brzydkim słowem, nietaktownie, czy może nawet go obraziliśmy. Co się wtedy dzieje? Oczywście Ktoś zaczyna się bronić, może nawet i wyzywa nas. Ale co się po chwili staje? Tak! Oto sukces! POSZEDł SOBIE!

  I jak do tego mają się nauki przedszkolne? Dlaczego ludzie próbują być dla nas mili wbrew naszej woli? Dlaczego wydaje im się, że skoro ich zdaniem coś jest dobre to nam też na pewno pomoże? Dlaczego bycie niemiłym jest bardziej opłacalne niż bycie miłym?

  Kiedyś, bardzo bliska mi osoba, będąc świadkiem mojego takiego zachowania, spytała: ,,A kiedy dla mnie zaczniesz taki być? Kiedy i do mnie stracisz szacunek?" Ja jej wtedy odpowiedziałem: ,,Wtedy, gdy zaczniesz mi robić (według ciebie) dobrze, pomimo tego, co wyraźnie powiedziałem"