piątek, 11 listopada 2016

Na trasie

 Picture form instagram.com/fantasyworldart

  Kolejne dni upływały spokojnie. Arnes przestrzegał zasady jednego pytania dziennie. Zdążył już dowiedzieć się dokąd jadą- na najwyższy szczyt gór Lamai, od kogo mają informację o skarbie- ze starej legendy. Najbardziej skonsternowani wydawali się przy pytaniu dlaczego wzięli Arnesa siłą zamiast normalnie podejść i pogadać. Odpowiedzieli wtedy, że nie byli pewni czy się zgodzi dlatego postawili go przed faktem dokonanym. Kiedy zapytał co by się stało gdyby i tak zrezygnował odrzekli: ,,Nie miałbyś szans sam, tak samo jak my bez ciebie".

  Arnes wiedział, że to była prawda. Pasmo Lamai to miejsce pełne band nomadów polujących na wszystko co się rusza. Oni bez niego nie mogliby stawiać odpowiednio mocnego oporu urodzonym wojownikom, a Arnes bez nich nie miał wystarczająco worków z mięsem do poświęcenia, gdyby coś poszło nie tak.
  Łowca nie cierpił swoich współtowarzyszy. Głównie dlatego, że nie rozumiał ich języka. Czuł się samotnie nie mogąc z nikim rozmawiać. Wizja bogactwa już nie wystarczała by trzymał się o zdrowych zmysłach. Coraz częściej zastanawiał się nad obraniem roli dowódcy- zabiciem połowy maszerujących i zaszantażowaniem reszty. Powstrzymywała go jednak myśl, że mogliby mu się odpłacić pięknym za nadobne i już nie zobaczyłby kolejnego wschody słońca. Oni byli fanatykami. Oddanymi swojej sprawie. Pojechaliby dalej z nim, albo bez niego.
  Arnes nigdy nie miał tak dobrze naostrzonych noży. Czas mijał.

  Piątego dnia podróży w końcu coś zaczęło się dziać. Arnesa z quasi- drzemki zbudził tłumacz.
 - Wstawaj, w końcu się sprawdzisz- powiedział, wskazując na grupkę dzikich.
 - Myślałem, że to my mamy być ofiarami- rzucił przekornie łowca.
 - Nie możemy dać się zaskoczyć- uciął warknięciem tłumacz.
  Arnes któregoś dnia wykorzystując przysługujące mu pytanie dowiedział się jak ma na imię ów tłumacz. Zwał się Yàdāng. Jak później wytłumaczył, w języku standardowym oznacza to po prostu Adam.
  Dzikich było pięciu. Uzbrojeni w zakrzywione, ząbkowane maczety. Ubrani w skóry zwierząt z tego rejonu. Jak pokazał Arnesowi Adam takie ubrania wyglądają grubo, dają dużo ciepła, ale również niesamowitą swobodę ruchu. Łowca wiedział, że nie może nie docenić swoich przeciwników.
  Wziął więc specjalny nóż- do polowania na wyjątkowo duże stworzenia. Z jednej strony gładki i niesamowicie ostry, z drugiej- ząbkowany, idealny do głębokich ran szarpanych. Trzy małe noże delikatnie umoczył w truciźnie. Miał już plan.
  Konwój kultystów miał to szczęście, że dzicy ich nie zauważyli. Arnes miał to szczęście, że jego cele szły w formacji bojowej- jeden z przodu, trójkąt w środku, jeden z tyłu. Łowca podkradł się bezszelestnie do pilnującego tyłów i szybkim ruchem wbił mu duży nóż w szyję. Zdawał sobie sprawę z tego, że pozostali usłyszą najmniejszy szmer od razu kiedy ruszy do ataku. Ale i na to był przygotowany. W mgnieniu oka wyrwał nóż z szyi ostatniego nomada i wykorzystując siłę pędu rzucił dwa zatrute noże w kierunku już odwracających się dwóch dzikich. Minął ich upadających w agonii. Skoczył na najbliższego z pozostałych wbijając mu duży nóż między oczy i jeszcze w trakcie upadania na jego stygnące ciało rzucił trzeci zatruty nóż na ostatniego nomada. Walka była skończona.
  Towarzysze podróży Arnesa wiedzieli, że jest jednym z najlepszych, jeśli nie najlepszym w swoim fachu. Jednak teraz mieli okazję zobaczyć go w akcji. Patrzyli w ciszy, gdy łowca wracał po swoich śladach zbierając swój ekwipunek, jak i to co uważał za przydatne. Kiedy wrócił, umazany krwią, patrzyli na niego z szacunkiem i poddenerwowaniem. Adam, z wyrazem wielkiego podziwu na twarzy pozwolił łowcy na jeszcze jedno pytanie tego dnia. 
 - Kiedy to się skończy- rzucił Arnes wycierając twarz w koc ze swojego konia.
 - Na górze będziemy za dwa dni. Spisałeś się dzielnie. Będzie Ci to wynagrodzone.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz