piątek, 11 listopada 2016

Na trasie

 Picture form instagram.com/fantasyworldart

  Kolejne dni upływały spokojnie. Arnes przestrzegał zasady jednego pytania dziennie. Zdążył już dowiedzieć się dokąd jadą- na najwyższy szczyt gór Lamai, od kogo mają informację o skarbie- ze starej legendy. Najbardziej skonsternowani wydawali się przy pytaniu dlaczego wzięli Arnesa siłą zamiast normalnie podejść i pogadać. Odpowiedzieli wtedy, że nie byli pewni czy się zgodzi dlatego postawili go przed faktem dokonanym. Kiedy zapytał co by się stało gdyby i tak zrezygnował odrzekli: ,,Nie miałbyś szans sam, tak samo jak my bez ciebie".

piątek, 28 października 2016

Rozrywkowe upośledzenie

  Mam Talent; American Idol; X Factor; Szansa na sukces; Milionerzy; Rozmowy w Toku; Instagram; Facebook; Twitter; Blogger; Youtube i mnóstwo mnóstwo innych. Nie chcę się zagłębiać w szczegóły. Nie ilością chciałem się zająć w dzisiejszym tekście, a jakością. I to nie tyle jakością samych programów, czy mediów, a uczestników.

niedziela, 9 października 2016

Prawdziwych hipsterów już nie ma

  Wracamy zmęczeni z pracy, szkoły, imprezy, kościoła czy czekogolwiek tam innego. Idziemy sobie przy dworcu gdzie widok pana zarośnietego, ubranego w jakiś dywan po pradziadku, stare spodnie, brudne i podarte buty. Aż przykro się robi na sam widok. Rzucamy mu jakąś luźną złotóweczkę, a on wstaje, patrzy na nas z wyższością i wyjmuje Iphona na którym zaraz napisze do kogoś o naszej pomyłce.

poniedziałek, 19 września 2016

W bardzo złym miejscu



  Kiedy doszedł do Zieueny wszyscy patrzyli na niego zaciekawieni. Co za wór ma na plecach? Ci, którzy znali Arnesa nie zastanawiali się nad workiem. W ich głowie krążyło raczej pytanie ,,Kto tym razem?". Jednak wszyscy byli w błędzie. Nie mogli wiedzieć, że łowca niesie w worku najgorsze bydle z jakim walczył w całej karierze. Skąd mogli wiedzieć coś takiego w takim klimacie? U nich są co najwyżej komary i jakieś dziwne odmiany żab.

piątek, 16 września 2016

Malum Deus

  Bóg stworzył ziemię. Raj w pięć dni, szóstego, człowieka- Adama. Miał być nieśmiertelny, zawsze młody. Nie dotykałyby go choroby, nie morzył głód. Jednak było mu źle. Bóg w swojej pysze i samozachwycie zapomniał o swoim stworzeniu. To był pierwszy objaw choroby. Zapomniał, że stworzył człowieka tylko podobnego sobie, nie dokładną kopię. I człowiek ten, w przeciwieństwie do Boga, nie mógł znieść samotności. Potrzebował kompana. Kogoś z kim mógłby dzielić smutki, radości i resztę wieczności.

czwartek, 25 sierpnia 2016

Futu.re recenzja (?)


  Nie lubię recenzji. Wydają się takie proste. Sam mogę je pisać właściwie maszynowo. Toteż nie będzie to zwykła recenzja. Owszem zwrócę uwagę na pewne aspekty niżej przedstawionej książki, ale dodam też wiele wątków od siebie, których w recenzji być nie powinno.
  Cóż za książka rzucała mną od ściany do ściany swoim ładunkiem emocji i sprawiła, że muszę część ich z siebie oddać? Oto ona:

sobota, 6 sierpnia 2016

Smoleńsk- film


W kinach, tego lata dużo się dzieje. Znakomite produkcje, zarówno dla dzieci jak i dorosłych mają swoją premierę: Deadpool; Gdzie jest Dory; Iluzja 2, a niedługo również i długo wyczekiwany przeze mnie Suicide Squad. Jednak patrząc na nadchodzące filmy natknąłem się na coś co tak mnie ukłuło w oczy, że nie mogłem spokojnie zapomnieć i przejść do codziennego życia. Tym czymś był drugi zwiastun filmu Smoleńsk.




  Normalnie nie zabierałbym się za Polski film, bo wiem, że leżącego się nie kopie. Ale co to jest? Przeanalizujmy dokładnie, podany fragment.

  Samolot, pewnie TU-154, a pod niego podjeżdżają czarne samochody. Tu pojawia się znak zapytania: mafia czy rząd? Nie będę wywodził się nad tym, czy między tymi słowami można postawić znak zapytania. Nie tutaj.

  Chyba jednak rząd, skoro żołnierze salutują panu ubranemu w garnitur. Prawdopodobnie jest to pan Lech, jednak ciężko stwierdzić gdyż w zwiastunie nie jest to powiedziane wprost, a aktor w niczym nie przypomina zmarłego polityka.

  Później dostajemy scenę, jak ten sam pan, już w samolocie nie może dalej rozmawiać przez telefon, bo ,,przerwało". I jeszcze to zdanie kończące scenę. Jakby już wiedział, że umrze. Ciekawe...

  - Odchodzimy na drugie zejście- Mówi kapitan. Naprawdę tak się mówi? Coś ciężko mi uwierzyć. No, ale nieważne. Następnie ujęcie na pasażerów i w końcu wybuch... Wybuch taki głośny, płomienie takie ciepłe, samolot umarł, wow. Pewnie nie powinienem szydzić aż tak, ale spójrzcie jaka to budżetowa scena. Kosztowała producentów tyle pieniędzy, że potem musieli dać materiał sklejony z różnych  programów informacyjnych. Ciekawe jaką część filmu będą stanowić takie wtrącenia z prawdziwych wydarzeń.

  Oj przepraszam, prawie przegapiłem. Między materiałami źródłowymi był mały fragment filmu. Dokładnie dwie kwestie:  ,,Musimy pogadać" i odpowiedź jaką jest ,,Nie teraz". Rozumiem, że można tak robić żeby zachęcić widzów do oglądania. I nawet nie przyczepiłbym się w tym momencie, ale wszystkie takie fragmenty wycięte z filmu są tu źle dobrane. No dobra, nie wszystkie. Ale zauważcie, ile nonsensu jest w tych dwóch sekundach. Przez chwilę nawet miałem wrażenie, że po prostu reżyser chciał dać wszystko co miał dotychczas nakręcone, nieważne czy to miałoby sens czy nie.

  Jednak okazuje się, że byłem w błędzie, a reżyser wyciągnął z rękawa nowego asa. Przemówienie premiera o tym, jak wielka to była tragedia i dziennikarkę, która skacze z radości licząc na to, że to ona ,,dostanie ten temat".

  Chwila spokoju. 10 sekund materiału, który jest całkiem przyjemny w odbiorze i nagle coś takiego:
 - O co tu chodzi?
 - No to chyba dość proste.
 - To nie jest proste, a nawet wręcz przeciwnie.
Ech... Ja rozumiem, że na papierze coś może wyglądać fajnie i błyskotliwie, ale ludzie tak nie mówią. Jak można być tak oderwanym od rzeczywistości? No chyba, że to kolejny fragment nieumiejętnie wyrwany z kontekstu. Może ta postać ma być takim nadętym bucem. Co nie zmienia faktu, że brzmi to jak... sami wiecie.
 
  Po wylaniu takiego kubła, jeszcze ciepłych fekaliów pewnie zdziwi was fakt iż dalej jest całkiem ciekawie, aż do końcówki. Autor plecie teorię spiskową (o której więcej na koniec), są dynamiczne ujęcia, które naprawdę tworzą jakąśtam intrygę... Ale nagle dostajemy młotem kowalskim w twarz. Amerykanie? Służby innych krajów? Co oni do tego mają? Tańszego spisku w życiu nie słyszałem. Zrozumiałbym jakby to miała być sprawa między nami a Kremlem, ale Amerykanie? Komuś tu zaszalała wyobraźnia. Niestety nie w pozytywny sposób.

  I już chciałoby się kończyć, napisać jakieś swoje teorie, ale nie. Jeszcze po wszystkim jakaś abstrakcyjna scena. Znowu dwie idiotyczne kwestie ,,Odchodzimy, jest święte" i w odpowiedzi ,,Ale nie odeszli". Czy reżyser obiecał aktorom ilość scen w zwiastunie, na których będą? To by wyjaśniało dość sporo.

  Słowem podsumowania. Tak zwany trailer nie zachęca. Można powiedzieć, że daje do myślenia, ale chyba nie w sposób, w jaki chciałby tego reżyser. Mianowicie czy jest on jedynie pionkiem jakiejś partii mającym wywołać burze i podziały wśród Polaków?. Czy jest wolnomyślicielem i postanowił sobie na prawdziwym wydarzeniu oprzeć fikcyjną historię? Odpowiedzi mogą się przenikać. Obie wydają się prawdopodobne. A co wy myślicie?

czwartek, 28 lipca 2016

Po życiu




 Łał… Czuję się… dziwnie. Gdzie ja jestem? Czemu tu jest tyle ludzi? Wszyscy podobnie ubrani, jakby w prześcieradła. O! A tam ja! Cześć ja! Chwila. On… Ja… Umarłem? Dlatego tak biegają jak mrówki, na których mrowisko ktoś rzucił kamień. Ktoś coś krzyczy. Próbują mnie jeszcze reanimować, ale już za późno. Chirurg tylko ponuro dyktuje ,,Data- dziesiąty października dwa tysiące szesnastego. Czas zgonu 14:24”
 Tylko skąd ja się tu wziąłem? Nie pamiętam. Rozejrzę się trochę, może sobie przypomnę. O, tam są drzwi. Tylko jak wyjdę nie mając rąk? ,,Johnny trafił do wojska”, co? Kadłubek… Ciekawe. Już mnie to nie śmieszy. Widocznie nieszczęścia są zabawne tylko zanim się przytrafią tobie. Tylko co ja teraz zrobię? Mnie nawet nikt nie widzi. A może…
 Tak! To działa. Czyli jednak te wszystkie tandetne filmy nie kłamały. Duchy mogą przechodzić przez ściany. Hmmm… Zobaczmy czy mogę zrobić też inne rzeczy.
 Nie, wychodzi na to, że nie. Nic nie mogę podnieść. Nikt mnie nie słyszy. Ale odkryłem coś ciekawego. Na jakichś dużych drzwiach było napisane:

Plan operacji 10.09.16
10:00- Usunięcie przepuklin- Marcin Słomski pok. 201
11:00- Wyrostek robaczkowy- Izabela Szprych pok. 302
12:00- Obliteracja- Magdalena Dłogoszyn pok. 111
13:00- Pęcherzyk żółciowy- Grzegorz Zyt pok. 321
14:00- Przeszczep serca- Zygmunt Młotski pok. 234

 Przy godzinie 14:00 coś przykuło moją uwagę. Może to, że była to operacja trudniejsza niż poprzednie. Najgorsza z całej listy. A może było to, to nazwisko. W każdym razie postanowiłem to sprawdzić.
  Udałem się do tego pokoju, na którego drzwiach rzeczywiście zobaczyłem to nazwisko i adnotację o dzisiejszej operacji. Wniknąłem do środka i zacząłem studiować tabliczkę przypiętą do łóżka:

Zygmunt Młotski
Lat 47
Po zawale; ciężka arytmia; niewydolność prawej komory
Czeka na dawcę serca
Lekarz prowadzący: Krzysztof Redmaus

 A więc jednak, to byłem ja. Co czuję wiedząc, że jestem martwy? Nic. Absolutnie nic. Tak samo jak nie śmieszył mnie własny żart na sali operacyjnej tak nie smuci mnie świadomość takiego losu. To dziwny stan. Zupełnie jak dawniej.
 Pamiętam, że w wieku nastoletnim miałem załamanie nerwowe. Po długim okresie walki z najbliższym otoczeniem poszedłem do psychiatry i stwierdzono u mnie depresję. Tak to się teraz ładnie nazywa. Wszyscy, którzy sobie nie radzą mają depresję. Taka szufladka kompletnie mi nie odpowiadała. Ja nie miałem uczuć. Byłem pusty. Cynizm to pestka w porównaniu do tamtego.
 Teraz jest zupełnie tak samo. Z tym, że nie mogę się zabić, bo już jestem martwy? Co ja mam teraz robić? Pewnie będę tak już do końca świata. Patrzeć, jak generacje mijają, jak technologie się zmieniają. Tylko po co? Niektórzy ludzie przeżywają życie jak duchy w świadomości tego, jak nudne jest owe życie. Ja miałbym być teraz prawdziwym duchem?
 Rozmyślania przerwał mi szloch kobiety, która wbiegła do pokoju i rzuciła się na łóżko. Za nią wbiegła dwójka dzieci. Na oko 10-11 lat, a za nimi doktor. Kobieta płakała, biła bezsilnie pięściami w łóżko, krzycząc coś przez szloch. Dzieci próbowały ją pocieszyć, a lekarz stał zakłopotany. W sumie nawet go rozumiem. Pewnie niełatwo jest przekazywać najbliższym zmarłego taką nowinę. Hej! Najbliższym? Czy to jest? Czy… Maria?
 Nic nie czuję. Wiem, że powinienem ją przytulić, pocieszyć, pogłaskać. Dać znać, że jestem przy niej. Ale nie mogę. I poza dobrymi manierami nic nie prowokuje mnie do nawet najmniejszego wysiłku.
 Wychodzę, a raczej wylatuję stamtąd. Potrzebuję spokoju.

 Wtedy zacząłem latać po mieście, ale po jakimś czasie to wszystko stało się takie powtarzalne. Przelatywałem przez budynki, sprzęty. Zwiedzałem miejsca na świecie na które nie było mnie stać za życia. Spełniałem dziecięce fantazje o podglądaniu dziewczyn w szatniach. W końcu, ze znudzenia zacząłem podziwiać od środka ludzkie trzewia. Jednak szybko okazało się, że większość z nich jest nudna i obrzydliwa. Jednak zaczął mnie fascynować mózg. Do którego ciężej się było dostać niż do innych organów. Właściwie nie wpuszczał mnie do siebie. Odbijałem się jak od zamkniętych drzwi aż w końcu mi się udało.
 Wszedłem właściwie bez problemu. Od razu poczułem takie jakby… gilgotanie. Wibracje, ciepło, jak przepływ prądu. I wtedy ich zobaczyłem. Duchy. Jakbym patrzył przez oczy człowieka, tyle że z nakładką pozwalającą widzieć więcej. Jednak nie byłem sam. I był sposób na jako takie spędzenie wieczności. Po pierwszej chwili zacząłem się zastanawiać. Ale co z innymi duchami? Co z następnymi duchami zmarłych ludzi? Potem pomyślałem sobie o paradoksie hotelu z nieskończoną ilością pokoi.
 Nie uspokoiło mnie to. Tak samo jak nie ucieszyłem się z dokonanego odkrycia i nie przestraszyłem o hipotetyczny brak miejsc. Nie czułem nic poza tą ciepłą wibracją dochodzącą z mózgu. Pomyślałem, że to chyba jakiś rodzaj połączenia i szybko przekonałem się, że tak jest. Jak? Otóż słyszałem wszystkie myśli tego człowieka i one przeszkadzały moim. Za to kiedy człowiek przestawał myśleć, moje myśli stawały się jego myślami. Kiedy wracaliśmy z pracy, obok knajpy, pomyślałem sobie, że fajnie smakowały burgery stamtąd. I człowiek natychmiast zmienił codzienną marszrutę by wejść i sobie te burgery kupić.
 Jednak najlepiej było kiedy spał. Mogłem wtedy marzyć, a na powiekach zamkniętych oczu, jak na projektorze wyświetlały się moje marzenia. Zastanawiałem się często czy, człowiek też widzi te marzenia. Wydawało mi się, że jego wiercenie się w momentach akcji sugeruje iż owszem, widzi. Z drugiej strony zacząłem się zastanawiać, czy sny, które miałem przez większość życia też nie były zasługą jakiegoś ducha. To fascynujące.
 Później odkryłem, że jeśli ludzie rozmawiają ze sobą i oboje mają duchy to te duchy też mogą ze sobą rozmawiać. Zupełnie jakby podczas rozmowy umysły obu osób też jakoś mistycznie się łączyły.
 Tajemnicze objawienia, sny, niezrozumiałe motywy, wizje przeszłości, znajome twarze nieznanych ludzi, znajomy widok nieznanych miejsc. Czy to sprawka duchów w naszej głowie? Bardzo możliwe. Przecież jeśli ja wywołuje te rzeczy u swojego człowieka to czemu inni by nie mogli?

 Zobaczymy. Spiszę swoją historię. A może jakiś duch się odezwie.

wtorek, 5 lipca 2016

Nie rób drugiemu, co tobie miłe


  Przedszkole. Wychowanie przystosowujące do życia społecznego jak i późniejszego funkcjonowania w szkole podstawowej. Podstawowa zasada jaką uczy się dzieci (szczególnie te bardziej psotliwe)? Nie rób drugiemu co tobie nie miłe. Owszem, zgodzę się z tym. Tylko żeby nie przesadzić.


 Nie, w tytule nie ma błędu i nie, nie chodzi mi o bycie tak zwanym ,,cebulakiem". Natknąłem się bowiem na poważny problem nękający nasze społeczeństwo. Tak bardzo staramy się być mili i uprzejmi dla innych, że to aż zakrawa na absurd. Przykład? Proszę bardzo.

  Najbardziej znany chyba wszystkim przykład- zły dzień. Mamy doła, różne wydarzenia dnia spowodowały, że chcemy być sami, albo chociaż ograniczyć kontakty międzyludzkie do minimum. I nagle zjawia się Ktoś. Ów ktoś chcę zagaić, a my mu na to grzecznie ,,Daj mi spokój, chcę być sam". Tym samym popełniamy największy błąd swojego życia. Ktoś od razu rzuca się do pomocy niczym rycerz na smoka i próbuje wszystkiego co ma w swoim arsenale: (w zależności od zażyłości znajomości) masaż, kąpiel, wyjście dokądś, szklankę wody, film, żarty, imprezy i tak dalej... Lista się nie kończy, a ty miałeś/aś go dość od samego początku.

  Zacznijmy sytuację od nowa. Wyobraźcie sobie w swojej dłoni pilot, którym magicznie cofacie czas do momentu w którym Ktoś podchodzi i próbuję zagaić. Jest już ten moment?Dobrze. Wyobraźmy sobie, że teraz jesteśmy dla Ktosia niemili, odpowiedzieliśmy mu brzydkim słowem, nietaktownie, czy może nawet go obraziliśmy. Co się wtedy dzieje? Oczywście Ktoś zaczyna się bronić, może nawet i wyzywa nas. Ale co się po chwili staje? Tak! Oto sukces! POSZEDł SOBIE!

  I jak do tego mają się nauki przedszkolne? Dlaczego ludzie próbują być dla nas mili wbrew naszej woli? Dlaczego wydaje im się, że skoro ich zdaniem coś jest dobre to nam też na pewno pomoże? Dlaczego bycie niemiłym jest bardziej opłacalne niż bycie miłym?

  Kiedyś, bardzo bliska mi osoba, będąc świadkiem mojego takiego zachowania, spytała: ,,A kiedy dla mnie zaczniesz taki być? Kiedy i do mnie stracisz szacunek?" Ja jej wtedy odpowiedziałem: ,,Wtedy, gdy zaczniesz mi robić (według ciebie) dobrze, pomimo tego, co wyraźnie powiedziałem"

wtorek, 21 czerwca 2016

To już Szatan?

  Dzień jak codzień. Idziemy sobie ulicą, wsiadamy do autobusu, a tam siedzi człowiek z długimi włosami, w katanie z naszywkami z groźnie brzmiącymi nazwami zespołów. Jeszcze w dodatku w glanach prawie po kolana, w skórzanych rękawiczkach bez palców i z tatuażami na szyi. Siedzi oczywiście sam na tak zwanej ,,czwórce". Dlaczego? Bo pewnie wszyscy myślą ,,Jakiś Satanista". Powtórzę pytanie- dlaczego?

  Dlaczego metal utożsamiany jest z Królem Podziemi? Moim zdaniem przez nasz polski metal z dawnych lat. Niestety nie mam porównania z innymi krajami (nigdzie nie spotkałem się z taką niechęcią z powodu wyglądu).

  Polski metal został uwarunkowany przez zespół KAT. Ich dość soczyste teksty dają wskazówki na powiązania z chrześcijańskim odpowiednikiem Hadesa. Prawdopodobnie właśnie tak duży sukces tego zespołu i właściwie brak dobrej konkurencji spowodował taki wizerunek metalowca w naszym kraju, jak niektórzy go zwą, kwitnącej cebuli. Swoją drogą ciekaw jestem skąd takie cnotliwe ,,mochery" znają taką twórczość, ale to pytanie pozostawie po prostu zawieszone w eterze.

  Jednak w ogólnym rozrachunku wciąż istnieje niechęć zarówno do gatunku jak i do jego wyznawców. Niedawno oglądałem na Youtube film z kanału React o tym jak starsi ludzie reagują na zespół Slipknot. Byłem bardzo ciekaw ich opinii, bo ten metalcore'owy zespół towarzyszył mi od podstawówki. Po obejrzeniu został tylko niesmak. Z takim brakiem szacunku można się spotać tylko w środowisku ludzi starszych. Dość paradoksalnie, bo przecież oni sami uważają odwrotnie. Kulminacją tego, w gruncie rzeczy festiwalu pogardy była wypowiedź pewnej pani. Pozwolę sobie na cytat słowo w słowo: ,,Zaprosiliście mnie tu żebym posłuchała muzyki, a dajecie mi to?"

  Owszem, mogę oddać trochę pola ludziom myślącym w ten sposób. Metal to również Szatan i bezładne naparzanie w instrumenty. Ale zapewniam wszystkich, że to naprawdę mniejszość. I to mniejszość, która ma swoją określoną nazwę. Metal ma mnóstwo, mnóstwo podgatunków i wydaje mi się, że jeśli mamy uogólniać to chyba pod kątem większości. Większości, która naprawdę porusza tematy takie jak wojna, przemoc domowa, problemy społeczne, polityka, kruchość człowieka i strach o przyszłość. A ludzie którzy słuchają takiej muzyki znajdują w niej ukojenie. Słuchają dla przyjemności żeby delektować się dzwiękiem, lub nie radzą sobie, a tam znajdują zrozumienie. Mogą krzyczeć głosem wokalisty. Wyrzucać z siebie wiele emocji. Tak by potem być naprawdę miłymi i porządnymi ludźmi. 

wtorek, 7 czerwca 2016

Pasja? Miłość? Pieniądze?

Eksperyment społeczny. Pod wpływem refleksji wpadłem na pytanie, które pod postacią mini show zadałem kilku osobom. Polegało ono na tym by spośród 3 życiowych wartości: pasji, miłości i pieniędzy wybrać najważniejszą, ułożyć w kolejności resztę i uzasadnić swój wybór.

Odpowiedź nr 1:
1. Miłość- daje szczęście
2. Pasja- daje szczęście
3. Pieniądze- ułatwiają życie

Odpowiedź nr 2:
1. Miłość- każdy rodzaj jest piękny i nas ubogaca
2. Pasja- daje szczęście i pieniądze
3. Pieniądze- skutek uboczny

Odpowiedź nr 3:
1. Miłość- pomaga żyć
2. Pasja- tu przełom do którego odwołam się później
3. Pieniądze- dodatek, uławiają życie

Pierwszy zestaw każe się zastanowić czego od życia oczekujemy. Weronika, której zadałem to pytanie jako pierwszej wyraźnie wskazuje na szczęście jako wartość podstawową. Swego rodzaju sacrum. Pieniądze zaś jako ofiarę, nieczystą, jednak konieczną. Składaną bóstwu kapitalizmu w zamian za prostotę i ułożenie podstawowych czynności funkcjonowania społeczeństwa. Mógłbym tu jeszcze dodać, że ofiarą składaną by móc spełniać marzenia. Marzenia o życiu chwilą i czerpaniu z niego jak najwięcej.

Drugą odpowiedź sprowadzałem na aspekt materializmu. A właściwie na potencjalną wyższość pasji nad miłością. Pieniądze wypadły z gry na samym początku. Ja, jak i mój rozmówca Ksawery stwierdziliśmy, że pieniądze to nie wartość a droga jej osiągania. Tak więc wracając do zasrysowanego wcześniej starcia. W tymże starciu doszło do pewnego punktu w którym obie walczące strony znalazły wspólne podłoże. Jak do tego doszło?

Agata w swojej odpowiedzi (nr 3) wychwyciła to od razu. Przecież pasja to swego rodzaju miłość tylko do określonych czynności. Dlatego miłość powinna być zawsze na pierwszym miejscu. Nie jako wyimaginowane uczucie powstałe z bliej nieokreślonych substancji chemicznych. Jako pasję. Przecież nawet czasami można użyć tych dwóch słów wymiennie. Jakie to piękne.

Sam chciałem umieścić pasję na miejscu pierwszym. Po szybkim bilansie plusów i minusów zauważyłem, że pasja powoduje dokładnie takie same problemy jak związek z tym, że w innym natężeniu. Oczywiście są niewiadome i odchyły w różne strony, ale po krótkiej analizie chyba załapiecie o co mi chodzi.

Wniosek wychodzi tak naprawdę jeden. Po połączeniu pasji i miłości, jak również wyrzuceniu pieniędzy z gry zostaje tylko miłość. Miłość jako najważniejsza wartość w życiu. Nie tylko jako prawie że mityczne doznanie mające łączyć ludzi w pary. Również taka jak: matczyna, siostrzana, miłość do pasji, do czegokolwiek. To ona nas pcha do działania. Popycha do robienia różnych rzeczy bo przecież gdyby nie ona wszyscy by się zabili spostrzegłszy jakie życie jest bezcelowe. A tak, mamy miłość.

niedziela, 5 czerwca 2016

Nowe pokolenie- świat gotowych odpowiedzi



Między pokoleniami wyrosła ogromną przepaść która ciągle się powiększa.

Starsi nie rozumieją młodych i vice versa. Co więcej starsi wymagają zrozumienia od młodych co w drugą stronę już nie zawsze działa. Nie rozumieją że my młodzi żyjemy w prostym acz smutnym świecie. Świecie w którym mamy prześladowanie informacjami które przyswajamy bez zrozumienia. Bez zastanowienia.

Nie mówię że to jest złe. Ale trochę smutne mi się wydaje to że w świecie gotowych odpowiedzi wybija się jedna jednostka wybitna która rozumie a cała reszta u niej pracuje.

Nie trzeba się tak starać, jak to słyszymy w opowieściach zaczynających się od ,,za moich czasów...". Dziś liczy się kreatywność i właśnie chodzenie na tak zwaną łatwiznę.

W fabrykach ludzi powoli zastępują maszyny, a na świecie potrzeba wizjonerów zarabiających łatwe i duże pieniądze. Jednak takich wybitnych jednostek jest wybitnie mało. Stąd też moja teza iż u jednego wizjonera pracuje ,,x" nieudaczników. Tylko proszę tego słowa nie cechować negatywnie. To zbitka słów ,,nie", ,,uda" i końcówki tworzącej podmiot- ,,cznik". Użyłem go bardziej w celu stwierdzenia faktu niż znęcania się nad nowym społeczeństwem. W końcu sam w nim żyje. I też zostanę albo wizjonerem albo takim nieudacznikiem.

W uproszczonym świecie spłaszczają się również wybory i możliwości. Powoli zamieniamy nasze życie w ciąg zer i jedynek. Czy to dobrze? Może... W końcu ludzkość od zawsze potrzebowała prostoty.

poniedziałek, 16 maja 2016

Spojrzenia



  Pokazując swój tekst pewnemu znajomemu spotkałem się z zarzutem, że patrze na problem zbyt jednostronnie. Przyzałem mu w znacznej mierze rację po czym wyruszyłem na intelektualną krucjatę w poszukiwaniu świętego Graala jakim jest prawda obiektywna.

  Doszedłem jednak do momentu w którym stwierdzam, że coś takiego nie istnieje. A jeśli istnieje to na pewno nie będzie mógł wyrazić tego nikt. Dlaczego?

   Zacznijmy od zwrotu ,,obiektywne spojrzenie na sytuację" czy też ,,obiektywna ocena sytuacji". Przecież jeśli ktoś na coś patrzy to widzi to na swój unikatowy, jedyny w swoim rodzaju, sposób. Weźmy na przykład hydrant.

  Ktoś powie, że jest czerwony. Ale z drugiej strony na przykład daltonista powie, że zielony. I kto ma rację? Nie dowiemy się dopóki sami nie sprawdzimy. A nawet jeśli sprawdzimy i zobaczymy, że jest czerwony to czy tylko pierwsza osoba miała rację? Nie do końca, bo przecież daltonista nadal widzi zielony hydrant. Na dodatek ulicą przechodzi kot, który jeszcze inaczej postrzega kolory. Więc kto w końcu ma rację? Ja bym zapytał czy hydrant w ogóle istnieje.

  Tu chyba już posuwam się za daleko od tematu, choć jest filozofia według której coś istnieje tylko jeśli się na to patrzy, a jeśli nikt nie patrzy to czegoś nie ma. Taki świat generowany proceduralnie w czasie rzeczywistym. Właściwie to dość ciekawe... Kiedyś do tego wrócę. Tymczasem wróćmy do tytułowych spojrzeń.

  Niektórzy mówią, że obiektywne spojrzenie na sprawę to przytoczenie różnych wizji i filozofii przy badaniu jednej sytuacji. Ale przecież to tylko nagromadzenie większej ilości subiektywizmu. Subiektywne jest sporzenie na coś z jednej strony. Czyli analogicznie- im więcej stron zbadamy tym dalej odchodzimy od bezpiecznej przystani prawdy. Tak, prawdy. Bo prawdziwa prawda (jakkolwiek to brzmi) jest obiektywna. Czyli jaka w takim razie? To wie tylko natura. A może i ona jest subiektywna? W końcu ma własne spojrzenie.

środa, 4 maja 2016

Symbole idei


  Mówi się, że idee są wieczne. One może i tak. Jednak każda idea opiera się na symbolach, którymi objaśnia się ludziom. Z kolei symbole te już takie trwałe nie są, prawda? A może jednak? Zastanówmy się.

  Jakiś czas temu miałem przyjemność uczestniczyć w debacie o kulturze protestu. Było tam dużo mówione o wolności, ale pominięto jeden temat. Teraz z perspektywy czasu łatwo mi stwierdzić, że dwóch panów oraz pewna pani, którzy stanowili oś debaty mówili w gruncie rzeczy o sobie i swoich dokonaniach. Zapomniano niestety wspomnieć o kruchości symboli idei. Właściwie coś zostało wspomniane, ale nie uznaję tego za satysfakcjonujące. Chciałbym zatem podzielić się swoimi teoriami.

  Na wspomnianej debacie padło pytanie czy młodzież wciąż stawia irokeza (na znak buntu). W odpowiedzi pojawiła się teza jakoby młodzież wciąż stawiała irokeza tylko nie w dosłowny sposób. Czasy się zmieniają i teraz paradoksalnie stawia się irokeza na przykład goląc się na łyso. Tylko gdzie leży granica między okazywaniem buntu, a ignorancją, czy wręcz głupotą?

  Jednak przecież wolność nie jest jedyną ideą przyświecającą ludziom. W każdej za to możnaby wskazać złe użycie pewnych określonych znaków. Tylko czy to w jakikolwiek sposób przeszkadza (zwłaszcza w czasach w których dozwolone jest właściwie wszystko)?

  A może nikt nie jest głupi (a przynajmniej nie jest to główny powód gubienia symboli)? Spójrzmy na to od strony czysto słowotwórczej:
Idea- od słowa ideał/ idealny. Przynajmniej na logikę.
Symbol- coś symbolicznego czyli kruchego/ małego.
Może więc nietrwałość jest wpisana ewolucyjnie w symbole, które muszą się zmieniać.

  Tylko czy wtedy idea nie zatraca się i nie traci wartości?

  Wydaje mi się, że nie. Spójrzmy na przykład religii. Wiara też jest ideą, ale nie zmienia się bądź robi to żadko i niechętnie. Dlatego traci wyznawców. Idee, te naprawdę ponadczasowe, utrzymują się bo się zmieniają. Dostosowują się do czasów w których się znalazły.

  Moim zdaniem idea nie traci a zyskuje zmieniając symbole jakimi jest pokazywana. Można nawet ją personifikować i stwierdzić, że uczy się na błędach. Dlatego niektóre symbole utrzymują się od starożytności a niektóre, dobudowywane na bierząco, upadają po kilku latach. Tym samym, słowem podsumowania stwierdzam, że lepszy dla idei jest powiew świeżości w nowym początku niż smród stęchlizny przy zgonie w niezrozumieniu.

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Ostatni taniec przy ognisku


09.02.1958, Dleiftah, Massachussets

  John z każdym dniem coraz bardziej bał się wychodzić z domu. Siedząc w fotelu na środku przestronnego salonu patrzył nieśmiało na plik kartek na biurku w rogu pod oknem. Nie wiedział, co może zrobić w obecnej sytuacji. Zbliżała się, jednak, nieubłaganie 7:30 i musiał odprowadzić syna do szkoły. Nie było czasu się zastanawiać. Od kiedy Helen zmarła, wszystkie obowiązki związane z utrzymaniem domu i opieką nad ośmioletnim synkiem spadły na niego jak grom z jasnego nieba. Mógł myśleć jedynie w bezsenne noce, ale je raczej przeczekiwał przejęty przerażeniem i poczuciem bezsilności. Czasem przeglądał kartki, jakby liczył na to, że przez czas, jak nie było go w domu, treść magicznie się zmieni. Niestety tak się nie działo. Codziennie znajdował w skrzynce kartkę z tym samym tekstem i jedną, pięknie kaligrafowaną literą ,,M”.
  Dziś, po powrocie z pracy nie było inaczej. Dał synkowi klucze, żeby ten wszedł do domu, a sam zajął się opróżnianiem skrzynki na listy. Znowu tam była.
  Kiedy wszedł do przedpokoju i zobaczył, że syn już zaczął bawić się autkami. Kazał mu iść na piętro i odrobić lekcje. Sam stanął nad biurkiem i z niemal nabożną ostrożnością otworzył złożoną kartkę. Poskładał znajdujące się na niej litery w kilka krótkich zdań: ,,Wiem, że wiesz. Nie chcę podejmować kroków. Nie zmuszaj mnie.”. Znowu to samo, a z tyłu nic poza dziwną, starannie napisaną literą.

25 lat później

  ,,Cholera… siedzę nad tym już pół roku i dalej nic”- pomyślał, patrząc na walające się po stole kartki, teczki i foldery. To nie była jedyna taka długa sprawa. Ba, bywały nawet dłuższe, ale żadna nie była tak… osobliwa. Na przestrzeni 6 miesięcy znaleziono 5 ciał z idealnie nagimi czaszkami w częściach: czołowej, ciemieniowej i potylicznej. Mówiąc wprost- sprawca skalpował swoje ofiary.
  Nic dziwnego, że brukowce szybko wymyśliły mu chwytliwy przydomek: ,,Indianin”. ,,W sumie, całkiem trafna nazwa”- pomyślał Jack. Tylko, że nie były to zwykłe brutalne, brudne i niechlujne morderstwa. Ofiara zawsze miała czyściutką, białą czaszkę. Bez śladu krwi czy mięśni. Każda miała zamknięte oczy. No i wszystkie były znajdowane na odludziu, ale to akurat był najlogiczniejszy element w tym bałaganie.
  ,,Na początku wszystko wydawało się proste. Jest morderstwo, łapiemy sprawcę i po sprawie. Nikt nie przypuszczał, że trafimy na świra, który zabija przypadkowe osoby w losowych miejscach. Zero schematu. Co dziwniejsze zero śladów. A przecież to tylko człowiek. Musi gdzieś żyć, pracować i płacić podatki, prawda?”- tak mówił komisarz. Myśli chaotycznie krążyły po głowie Jacka, a jego odpowiedź coraz bardziej skłaniała się ku ,,nie”.
  Obudził się około trzynastej. Nie pamiętał, o której zasnął, ale po spojrzeniu na duży zegar wiszący naprzeciw niego stwierdził, iż do spotkania ze znajomym w ,,Zielonym Liściu” jeszcze trzy godziny i że zdąży jeszcze wziąć prysznic. Po odświeżeniu się, ubrał jakieś stare spodnie i koszule. Zrobił sobie kawę, po czym otworzył drzwi, by wziąć dzisiejszą gazetę z podejścia. Nawet na nią nie patrząc, wszedł z powrotem do domu. Robił to wszystko mechanicznie. Włączył radio, usiadł wygodnie na sofie, postawił kawę na stoliku po lewej i rozłożył gazetę.
   Od razu po przeczytaniu nagłówka na pierwszej stronie rzucił się w stronę korytarza. Ubrał porządne spodnie, marynarkę i koszulę, a na nią nałożył płaszcz, i wybiegł z domu prosto do auta. ,,Piwo musi zaczekać”- pomyślał w biegu.
  Nagłówek głosił: ,,Indianin znów atakuje”.

  W rogu między marketem wielobranżowym ,,B(u)y Us” a jakimś starym, prawie opuszczonym blokiem, stało dwóch mężczyzn. Przyszli spokojnie Main St, od strony kościoła Świętej Trójcy, pod którym się spotkali. Szli powoli, choć mężczyzna po prawej wyraźnie się bał. Z daleka wyglądało to jakby próbował błagać tego z lewej, jednak ten pozostawał niewzruszony, aż doszli do skrzyżowania Main z North St. Tam stanął idący z lewej. Wyglądał, jakby dał się namówić, cokolwiek prosił ten z prawej.
  Punktualnie, jak w zegarku, trzydzieści minut po północy, przyjechał samochód. Stanął niemal ostentacyjnie blisko nich. Wysiadł z niego mężczyzna, na oko pod trzydziestkę, trzasnął drzwiami i wszedł do apteki po drugiej stronie. Wszystko zgodnie z planem.
  W tym momencie ten stojący po lewej szybkim ruchem wepchnął towarzysza głębiej w zaułek, w którym stali, po czym wbił mu strzykawkę z trucizną w gardło.
  Kiedy już ofiara przestała oddychać, wrzucił ciało do samochodu obok. Kluczyki były w stacyjce, tak jak było umówione. Włączył silnik i nieśpiesznie, jakby nic się nie stało, ruszył z powrotem Main St do miejsca, z którego zaczęli wycieczkę.


  Kolejna ofiara w niczym nie różniła się od poprzednich. Tak samo bielutka czaszka, zero śladów umożliwiających identyfikację sprawcy, kompletnie nic. Znowu znaleziona na kompletnym odludziu. Gdzie nie spojrzeć krzaki, drzewa, niedaleko jezioro- Black Pond.
  Jack nawet nie próbował analizować. Wiedział, że koroner znowu rzuci tylko okiem, stwierdzi datę zgonu, a na każde inne pytanie tylko bezradnie rozłoży ręce. Mógłby się też założyć o samochód, że znowu dostali anonimowe wezwanie. Zwrócił się do funkcjonariusza stojącego najbliżej:
 - Kiedy go znaleźliście?
 - A pan to kim właściwie jest?- brzmiała pytająca odpowiedź. Detektyw zastanawiał się czy ma do czynienia z nowym w robocie czy po prostu kolejnym idiotą.
 - Jack Dawson. Główny detektyw w tej sprawie.
 - Znaleźli go o czwartej, po anonimowym wezwaniu jakiegoś miejscowego wsiuna. Katy pofatygowała się osobiście. Stwierdziła, że zgon nastąpił dwa dni temu. Wzięła próbkę krwi i odjechała mrucząc coś o jakimś ,,przetlenieniu organizmu”. Wie pan, o co może chodzić?
 - Tak, przetlenienie układu krwionośnego polega na wstrzyknięciu ofierze dużej dawki czystego tlenu prosto do tętnicy. W końcu powstaje zator w mózgu, pęka tętnica, albo padają płuca. Wszystko to wygląda na naturalną śmierć. Tylko skąd psychopata miałby dostęp do czystego tlenu, i narzędzi szpitalnych?- Jack zaczął głośno myśleć, ale kiedy w odpowiedzi zobaczył tylko wzruszenie ramion, zachował resztę pytań dla siebie.
  Wrócił, dziwnie wesoły, do auta, które zostawił nieopodal i pojechał na komisariat. Musiał koniecznie złapać Katy. Myślał o tym, że wszystkie trupy były znajdowane po dwóch dniach od zgonu co dawało sprawcy czas na sprawienie, by krew spłynęła do dolnych części ciała i skrzepła. Mógł ściągać skalp już po 10 godzinach nie brudząc sobie rąk. To by tłumaczyło czystość czaszek ofiar.
   Kiedy już dojechał, okazało się, że jej nie ma. Poszedł więc do swojego gabinetu w nadziei, że czekają na niego jakieś nowe informacje w sprawie. Jednak biurko było puste. Usiadł w fotelu i wykonał krótki telefon, po czym spojrzał naokoło. Wszędzie dyplomy, pamiątkowe zdjęcia. Było co podziwiać, a wszystko to było w idealnym ładzie, którym detektyw zawsze się odznaczał. Zamknął oczy, wydał z siebie zmęczone westchnięcie i zaczął myśleć o ,,Indianinie” od nowa.
  Zdążył już stracić poczucie czasu, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem.
 - Mamy go!- krzyknął w drzwiach funkcjonariusz z triumfem, jak dziecko, które dostało nowego Action Mana.
 - Spokojnie Bill. Gdzie?


  Tamtej nocy, krematorium przy kościele Świętej Trójcy, zaczęło wypluwać z siebie czarny dym, którego jednak nikt nie zauważył na tle czarnego nieba.
  Proboszcz Mark Noct spalił zwłoki niezwłocznie po incydencie. Była 1:08, kiedy już prochy były zebrane. Gdy tylko cała ofiara znalazła się w złotej misie, proboszcz udał się do kościoła, otworzył tylne drzwi, do których tylko on miał klucz. Podszedł do Tabernakulum i podmienił popiół z palm na prochy, które jeszcze niedawno były człowiekiem proszącym go o litość.
  ,,Co mnie obchodzi, że jesteś jedyny dla swojego synka? Kiedy ciebie zabraknie, dom parafialny z chęcią zaopiekuje się takim mądrym i przystojnym młodym człowiekiem. Nie ma się o co martwić. Miłość Boska jest wielka i obejmie też twojego syna, a ty… Twój czas się kończy. Czy chcesz mi coś powiedzieć, synu?”- Mark pamiętał dokładnie wszystko, co powiedział Johnowi.
  Podmieniając misy doszedł do wniosku, że nic innego nie dało się zrobić, a Bóg jest wielki i mu wybaczy. Zrobiwszy to zamknął złote pudełko i usiadł w ławce by się pomodlić.
  Skończył o 2:15. Pierwsza msza o 6:30. ,,Trzeba się wyspać”- pomyślał wychodząc z kościoła.


  Zgłoszenie, jak każde inne, było anonimowe. Jednak tym, co różniło właśnie to jedno od pozostałych, był fakt, iż podobno w lesie za farmą ziemniaków ,,Potfield” dostrzeżono ,,Nagiego mężczyznę noszącego patyki na coś w rodzaju stosu, który przenosi raz na jakiś czas, z miejsca na miejsce, coś przypominającego zwłoki”.
  Jack wziął podekscytowanego Billa, akurat wolnego Chandlera i wyruszyli jego starym Chevroletem na miejsce zgłoszenia. Przeszukiwali las kawałek po kawałku nie rozdzielając się. Taka metoda okazała się dość czasochłonna i ani się obejrzeli, a zapadł zmrok i jedynym źródłem światła stały się ich latarki. Jednak to właśnie ciemność okazała się ich największym sprzymierzeńcem.
  Po jakimś czasie szukania w wątłym świetle latarek, dojrzeli światełko w oddali. Drobny ognik, niczym złudzenie. Jednak w zgłoszeniu napomknięto o jakimś stosie. Przestali się więc rozglądać, a udali wprost do źródła światła.
  Wkrótce trafili na udeptaną ścieżkę. Byli już bardzo blisko. Dopiero z takiej odległości można było docenić wielkość ogniska. Podstawa była wysokości dorosłego człowieka, a płomienie sięgały tak wysoko, że przy wszechobecnej ciemności miało się wrażenie, iż głaszczą niebo. Gdy podeszli bliżej, dostrzegli patyki powbijane pionowo dookoła stosu. Na tych patykach coś było. Kiedy Bill podszedł sprawdzić, cóż to takiego, prawie zwymiotował. To były skalpy. Skóry z ludzkich głów. Dokładnie sześć- tyle, ile ofiar miał na koncie ,,Indianin”.
 - Szykuje się do rytuału. Wyłączcie latarki. Mamy go. Wystarczy poczekać- powiedział Jack. Żaden z jego towarzyszy nie śmiał się przeciwstawić, choć wydawało im się to dziwnie zbyt proste. Kiedy jednak Chandler syknął ,,Idzie” wszystkie wątpliwości ich opuściły. Wiedzieli, że to już może być koniec tego koszmaru, a oni sami staną się bohaterami.
  Mieli rację, to był on. Był nagi. Na rękach niósł ciało. Chwilę po przekroczeniu przez niego kręgu skalpów, Jack wyszedł zza drzewa.
 - Stój! Jesteś aresztowany pod zarzutem wielokrotnego morderstwa i zbeszczeszczenia zwłok!- krzyknął, odbezpieczając swojego Desert Eagla i celując mu prosto w czoło. Mężczyzna usłużnie stanął w miejscu.
 - Rzuć ciało!
Zwłoki poleciały na ogień ku wyraźnej uciesze zatrzymanego.
 - Niech będzie. Bill, skuj go.
Bill podszedł do ,,Indianina”, zaciągnął mu ręce za plecy i już sięgał po kajdanki, które miał przypięte do pasa, gdy nagle aresztowany złapał go za rękę i z całej siły wepchnął twarzą w ognisko. Przyciskał coraz mocniej, aż powstrzymała go seria trzech pocisków w głowę. Strzelał Jack. Chandler był zbyt przestraszony. Zamurowało go.
  Niestety, nawet krótka seria Jacka była spóźniona. Policjant już zdążył zginąć od oparzeń twarzy i tak oto na ognisku smażyły się już trzy trupy.
  To był koniec ,,Indianina”. Nareszcie mogli odetchnąć. Zadzwonili po straż pożarną, żeby ugasili ogień i po policję, by zabrali ciała.
  W kilka dni później odbyła się wielka gala, na której Jack i Chandler zostali nagrodzeni medalami za zasługi dla służby, a z racji tego, że detektyw chce iść na emeryturę, dostał nagrodę w wysokości 500 000 dolarów za rozwiązanie tej sprawy. Mieściła się w tym również jego odprawa, premie za inne dziwne przypadki, nadgodziny i stres związany z pracą. Po wszystkim odbyła się impreza na cześć bohaterów, w której jednak Jack nie uczestniczył. Rzucił lakonicznie, że ma jeszcze do załatwienia kilka spraw, zanim wyjedzie i zacznie robić użytek z nagrody. Wsiadł do swojego starego Chevroleta i pojechał do domu.


  Proboszcz nie mógł spać. Co chwila się budził i szaleńcze myśli nie dawały mu położyć się z powrotem. W końcu, sfrustrowany, spojrzał na zegar i zobaczył godzinę szóstą. Wstał, umył się i zszedł na dół do jadalni. Wypił tylko herbatę. Miał obowiązek nic nie jeść przed pierwszą mszą.
  Kiedy skończył, była 6:20. Wyszedł z domu parafialnego i udał się do zakrystii. Przebrał się, przeżegnał i wyszedł prowadzić mszę.
  Po wszystkim poczuł ulgę. Udało mu się. Pierwsi parafianie wychodzili w ten Popielec z kościoła, nie wiedząc, że na ich głowach nie znajduje się zwykły popiół z palemek. To było morderstwo doskonałe. Kroki, które był zmuszony podjąć, mimo tego, że ostrzegał.
  - ,,Przynajmniej tak mi powiedział. To i tak pewnie nie wszystko. Sukinsyn. Był zmuszony? Pieprzenie… Mogłem się jeszcze z nim pobawić. Tak, jak on ze mną przez dziesięć lat dzieciństwa. Ale nie widziałem w tym sensu. Nie jestem sadystą, jak on. Kiedy bajeczka o ,,Indianinie” się przyjęła, wręcz stała się legendą tej dziury, trzeba było to skończyć. Wiedziałem od małego, że Brian się przyda. Trzymał skalpy i zwłoki księdza u siebie. Miły gość. Myślał, że jak pójdzie to wszystko spalić w lesie, to nic mu się nie stanie i dostanie tyle kasy, ile mu się nawet nie śniło. Głupich nie żal. A dzięki niemu, oni myślą, że ,,Indianin” nie żyje, a ja mam spokój.”- myślał Jack, zalewając piwnicę swojego domu benzyną.
  Ostatnie spojrzenie na książki medyczne, precyzyjne skalpele lekarskie, butle z tlenem, rurki, igły i strzykawki. To już koniec. Więcej mu się to nie przyda.
  Kątem oka zauważył jeszcze stos kartek w rogu pokoiku. Na tej na samej górze dało się dostrzec pięknie wykaligrafowaną literę ,,M”. ,,Jak się ma coś do zrobienia, to się nie grozi, tylko to robi tłusty pedofilu”- Pomyślał Jack po czym splunął z obrzydzeniem, chlapnął w tamtą stronę benzyną i zaczął wychodzić tyłem, robiąc stróżkę prowadzącą na zewnątrz domu.
  Kiedy już cały dom był ,,podlany” benzyną, Jack stanął przed nim.
 - Macie rację. To koniec Indianina- powiedział, po czym, jakby od niechcenia rzucił zapałkę w plamę benzyny przed nim. Stróżka zaczęła się palić. Już po chwili dom był okrążony płomieniami z zewnątrz i zaczynał się palić od środka, od piwnicy. Były detektyw odwrócił się i wsiadł do starego Chevroleta. Bilety do Dublina miał już kupione tydzień wcześniej. Jeszcze tylko wpłacić nagrodę na konto i zacząć życie bogacza w Europie. Miał 33 lata, dopiero zaczynał życie. ,,I to jest morderstwo doskonałe, stary pierdzielu. Szkoda tych pozostałych osób, ale, jak to się mówi, cel uświęca środki. Ciekawe tylko, ile zajmie Katy zidentyfikowanie zwłok, które niósł ,,Indianin”? Spalone trupy można zidentyfikować tylko na podstawie odcisku uzębienia. Mam nadzieje, że stary Mark był niedawno u dentysty. Nie chce utrudniać Katy roboty.”
  Tak oto, zastanawiając się na co wyda swój majątek, odjechał spod palącego się domu.

sobota, 23 kwietnia 2016

Powrót

Jak to grali Aerosmith "znowu w siodle". Wracam, ale nie permanentnie. W zasadzie tylko na tydzień. Od poniedziałku raz dziennie będę wrzucał kawałek mojego autorskiego opowiadania, które, jak wszystko tutaj, będzie na wolnej licencji. Bądźcie czujni.

niedziela, 20 marca 2016

Mały manifest dziennikarski

  Liceum, poniedziałkowa lekcja etyki, godzina 7:40. Przychodzę, lekko spóźniony, a oczom moim ukazuje się zatrzymany film, wyświetlany z rzutnika. Ma on tytuł Krótki film o prawdzie i fałszu. Co prawda krótki to on nie jest (100 min), za to druga część tytułu już pasuje.
  Dostajemy pracę domową- pierwszą z etyki: wybrać temat i napisać o nim felieton, wybrać temat i napisać do niego niejako trailer, czy zrobić zapowiedź tudzież recenzje całości. Oczywistym chyba jest, co wybrałem.

  Kilka dni później obejrzałem ten film (zostawię do niego link na dole) i naszło mnie tyle refleksji na tematy światopoglądowe, że aż strach. Światopogląd to tylko jeden z problemów ujętych w tym materiale. Jest on bardzo ciekawie pokazany, mianowicie, że światopogląd tylko ogranicza nasze spojrzenie na świat, co jest nawet zobrazowane w dość dobitny sposób. Widać świat okrojony do małej powierzchni słowa ,,światopogląd", a nie widzimy nic poza tym słowem. Tylko co to ma wspólnego z tematem? Już śpieszę z odpowiedzią.

  Takowym jest opiniotwórczość mediów. W Krótkim filmie... wywołany został temat dobrego i złego dziennikarstwa.
- Dobrego, w którym nagłówek nic nie sugeruje, a streszcza w dwóch- trzech słowach czego można się spodziewać w bezstronnym tekście.
- Złego, w którym, już w tytule, mamy jad, żółć, nienawiść i tym podobne. Jak pewnie nie trudno się domyślić, pod takim nagłówkiem raczej niewinnego i bezosobowego tekstu nie możemy się spodziewać.

  A przecież na tym dobrym przykładzie polega dziennikarstwo, prawda? Pomijając teksty stricte opiniotwórcze (felietony, eseje, rozprawki, komentarze itp.) podawanie informacji powinno odbywać się na neutralnym gruncie. Bez szyderstwa, sączenia jadu, plucia sobie w twarz, a nawet naginania, czy wręcz, fałszowania prawdy byleby móc komuś dopierdzielić. Za co? Bo go nie lubimy. Bo to on, a nie my. Tylko, czy nie wydaje się to być kompletną błazenadą? Ależ skądże. Dla przeciętnego zjadacza chleba wszystko jest na swoim miejscu. Jak przecież w naszym pięknym kraju pozbyć się uprzedzeń? Jak cały świat miałby oddać poglądy za które regularnie przelewana jest krew liczona w hektolitrach dziennie? A jednak trzeba.

  A przynajmniej warto się starać. Czy jednak nie ma ratunku? Czy wszystkie media są złe, beznadziejne i uznają nas za idiotów? No właśnie, na szczęście, nie. Jednak, niestety nawet duże serwisy informacyjne, zarówno te internetowe, telewizyjne czy papierowe mają tendencje do naginania prawdy, aby tylko zrobić sensację, aby mieć więcej wyświetleń, aby temat lepiej się sprzedawał.

  Jest jednak iskierka nadziei- ludzki umysł. Wiem, że w kraju, gdzie przeciętny obywatel czyta 3 książki rocznie i ma ich 15 w domu, gdzie system edukacji również nagina prawdę (patrz: nowe e-podręczniki) i gdzie od lat z ekranów telewizorów, czy kart gazet od zawsze atakowała nienawiść, nie można wymagać wiele. Dlatego też posunę się do pobudzenia pewnych instynktów w tym zakończeniu.

  Omijajcie szerokim łukiem serwisy ideologiczne, bo na neutralne i wartościowe informacje nie ma co tam liczyć. Omijajcie artykuły w tytułach których jest szydera czy obrażanie. Wiecie dlaczego? Bo wszystko to uważa was za debili, którzy nie mają własnego myślenia i nie potrafią samodzielnie ocenić sytuacji. Jeśli czytacie artykuł o jakimś odkryciu naukowym, proteście, wypowiedzi polityka, który od razu mówi co macie o tym myśleć to wiedzcie, że taka informacja pluje wam w twarz: głupiec głupiec głupiec. Pisałem to zdanie w swoim pierwszym tekście, a tu również idealnie pasuje- korzystajcie z mądrości, którą tak bardzo się szczycicie.



(krótki film o prawdzie i fałszu, a w nim m.in. sposoby unikania takich śmiejących się z nas informacji i znajdowania wartościowych znajdziecie tutaj)

sobota, 27 lutego 2016

Drogi pamiętniczku...

  27.02.16
Kochany pamiętniczku. Dziś, jak zwykle w sobotę, powinna się ukazać recenzja czegoś na moim blogu. Niestety nie umiem myśleć nad tym co za mną, a i z braku czasu nie obejrzałem ani nie przeczytałem kompletnie nic co mógłbym recenzować.
  Zaczynam wątpić. Może to tylko niewłaściwa gospodarka czasem w ostatnich dniach. Mogłem, równie dobrze, napisać tą recenzje we wtorek wraz z Newsami na tamten dzień, felietonem na środę i opowiadaniem na czwartek.
  Dopadają mnie egzystencjalne wątpliwości. Boli głowa. Po co to wszystko? Z drugiej jednak strony dawanie czegoś ludziom wymaga poświęcenia.
  Dziś chyba obejdzie się bez recenzji pomimo rozgrzebanego tekstu o Sin City. Zresztą... Co do filmu mam mieszane uczucia pod względem tego czy w ogóle dobrze go zrozumiałem.
  W niedziele wieczorem przysiąde do pogody i postaram się żeby przyszły tydzień obszedł się bez ekscesów.
  Obiecuje Ci, pamiętniczku.

piątek, 26 lutego 2016

Problemy i ciekawostki

  Zacznę może od punktu numer jeden z tytułu. Problemem jest brak snu i czasu związany z ostatnimi szlifami tekstu na Pierwszy ogólnopolski konkurs na opowiadanie dla młodzieży. I w związku z tym (no i ogólnym niedoczasem) dzisiejsze Newsy będą opóźnione. Nie wiem o ile. Wstępnie zakładam, że około 12 już powinny się pojawić. Ale to tylko wersja optymistyczna.

  Ciekawostką jest natomiast to, że właśnie minęło 70 lat od śmierci Hitlera. Po co ta infrmacja komu? Hmmm... A mówi wam coś hasło ,,domena publiczna"? Jeśli nie to już śpieszę z wyjaśnieniem. Owa domena to nic więcej jak zbiór obrazów, dźwięków czy tekstów bez praw autorskich, które siedzą sobie w przestrzeni i każdy może z nich dowolnie korzystać. I tak się aurat składa, że w przepisach jest napisane iż 70 lat po śmierci autora, jego dzieło przechodzi do domeny publicznej. Jakie dzieło może być powiązane z Hitlerem? Oczywiście Mein Kampf. Dla niedowiarków- tak, napisał to sam przywódca trzeciej rzeszy podczas odsiadki w więzieniu. No i po tych 70 latach prawa (dotychczas będące w rękach niemieckich służb) wygasły. Co się teraz stanie z tekstem? Czy prawo zostanie utrzymane czy może raczej nagięte do przesadnych idei antynazistowskich? Z niechęcią przyznaje prawdopodobieństwo opcji nr 2. Jednakże teoretycznie każdy kto się upomni powinien dostać swoją kopię. Poszukajcie, może już jest w internecie. Nie, nie jestem neonazistą. Wywołuje dyskusję. Od tego tu jestem. I mam nadzieję, że mi się udało.

Do Newsów.

czwartek, 25 lutego 2016

Przystanek

,,Koszmary przełożone na papier"

Napisał: Storytellerdoge


  Deszcz uderzał w parasole przechodniów, niczym młot kowalski w rozgrzany metal na kowadle, kiedy doszedłem na przystanek autobusowy. Od razu rzuciła mi się w oczy dziewczyna stojąca lekko z boku, trzymająca parasol w lewej, a telefon w prawej ręce. Patrzyłem na nią, by po chwili podejść bliżej. Jest smutna, jak pies którego pan wyszedł z domu i już nigdy nie wrócił, prawie płacze. Nie szkodzi to jej aparycji w żaden sposób. Ciągle pisze coś w telefonie do jakiegoś faceta, którego imię goni rządek serduszek. Za każdym razem jednak rezygnuje z wiadomości i co tylko napisze, kasuje. Patrzę jak walczy, niczym kocię, dla którego zabrakło miejsca przy karmiącej matce. W końcu się poddaje. Chowa telefon do kieszeni i pustym wzrokiem patrzy na ulicę. Dokładnie takim, jak wdowa na grób szczerze kochanego męża, z którym już nigdy nie porozmawia. Pochylam się do przodu i szepczę jej do ucha ,,Jesteś piękna. Zasługujesz na szczęście, jak każdy inny. Chciałbym wiedzieć kim jesteś, co lubisz i czym się zajmujesz." Ona patrzy w dół, na spodnie. Powoli wyciąga telefon z kieszeni, jak kat wyjmujący ostrze, nieśpiesznie by móc patrzeć na reakcję ofiary. Tym razem pisze zwykłe ,,Cześć". Patrzy na to przez chwilę. Waha się, niczym dziecko, które na skraju załamania trzyma sobie nóż przy gardle. Jednak wysyła. 
  Niemal od razu dostaje wiadomość zwrotną: ,,Cześć. Jak się masz?". Rozległy uśmiech kwitnie na jej twarzy, jak kwiaty na wiosnę. Kontynuują pisanie do momentu przyjazdu autobusu. Jej ramię przelatuje przez moje dłonie bezradnie próbujące ją zatrzymać. Wiodę wzrokiem za odjeżdżającym pojazdem aż znika za zakrętem. Pragnienie życia zabija mnie ponownie.

Parasolki w górę



  Seria koszmarów trzyma się nadzwyczaj dobrze i już dziś o 17:00, po znanych wam: Rysunku i Jak długo i Butach i Lustrze pojawi się nowy tekst. Krótszy niż zwykle, za to (moim zdaniem) bardziej poruszający. O spotkaniu na przystanku autobusowym.
  Przypominam, że jeśli ktoś lubi pisać krótkie opowiadania to może się do mnie zgłosić na mail podany w zakładce O autorze. Dlaczego ktoś miałby ze mną nawiązać współpracę? No jeśli nie z chęci robienia czegoś dla innych w miejscu dość regularnie odwiedzanym to zawsze mogę się pochwalić, że mogę szepnąć słówko lub dwa zastępcy naczelnego w Wobec. Zapraszam.

środa, 24 lutego 2016

Superowość

  Na bajkowym, animowanym, lekko zaokrąglonym Manhattanie szaleje wielki, metalowy robot. W kadrze widzimy przez szybę szklanego budynku jak kula z mackami i głową ze strzelającym z oka laserem przechodzi przez miasto. Chwilę później, z pomieszczenia w którym umieszczony był kadr wyskakuje gość w obcisłym, niebieskim wdzianku i śmiga, na rzucanej sobie pod nogi tafli lodu, za potworem.
  Z kolei w tym kadrze widzimy salon z telefonem na stole stojącym pod ścianą. Nagle telefon zaczyna dzwonić. Widać ewidentnie zaspanego mężczyzne, który jednak po wysłuchaniu dzwoniącego momentalnie się budzi, ubiera w locie i wybiega z domu. Dostał wezwanie na miejsce zbrodni.
  Dwa tak diametralnie różne kadry z tak samo różnych filmów, a jednak coś je łączy. Co? Cząstka supermocy, której dziś wspólnie poszukamy. Panie i panowie. Normalność już była. Teraz czas na Superowość.

  W felietonie zatytułowanym ,,Normalność" przywołałem postać z bajki ,,Iniemamocni" i jej cytat o tym, że ,,Jeśli wszyscy są super to nikt nie jest". No i ogólnie jkoś tak cały tekst był o dążeniu do ideału przez ludzi skrajnie zwyczajnych. Ostatnio trochę o tym myślałem i  doznałem olśnienia. Co jeśli by odwrócić sytuację? Przecież jakby odwrócić przytoczony wyżej cytat to wyjdzie nam, że jeśli nikt nie jest super, to wszyscy są.

  Zostańmy już przy tej bajce. Posłuży jako dobry przykład. Zauważcie, że tam rzeczywiście wszyscy są, no jakby nie patrzeć, super. Z tymi wszystkimi mocami, każdy niemalże jak Bóg. A oni nawet nie zwracają na to uwagi. Żyją z tym normalnie, myśląc, że taka jest kolej rzeczy. Teraz wyobraźmy sobie, że ich (zdecydowanie przerysowane) supermoce to tak naprawdę pokazanie iż każdy ma jakiś talent. Każdy coś umie. Każdy jest super. I teraz pojawia się reguła wcześniejsza ,,Jeśli wszyscy są super, to nikt nie jest". To błędne koło.

  A może wcale nie powinniśmy patrzeć na cytaty tylko przyjmować świat takim jaki jest. Trochę smutny wydaje się plan życia bez opinii. Życia gdzie będziemy przyjmować zimno same suche fakty. A może to za duża skrajność? Skoro przyjmowalibyśmy fakty nie ,,mieląc" ich w naszych umysłach pełnych (no czas to powiedzieć wprost) cudzych opinii, które nam pasują i tworzą nasz światopogląd to szybko byśmy wygineli. Jeśli przechodząc ulicą (najprostrzy przykład) miniemy ładną dziewczynę, pomyślimy tylko, że jest piękna i pójdziemy bez żadnych uczuć dalej to jak miałby wyglądać świat? Nikt by się w nikim nie zakochiwał. Nikt nie chciałby być z innym. Każdy żyłby sobie sam bez uczuć. Chociaż... Nieocenianie rzeczywistości nie wiązałoby się przecież z brakiem naturalnych potrzeb (a czymże innym jest seks?). Czyli może i przetrwalibyśmy jako gatunek.

  Z drugiej jednak strony, czymże byłby świat bez kłótni, wojen, odmienności religii i innych poglądów? No dobra, byłby lepszym miejscem- to na pewno. Za to jakim nudnym. Nas nudzi rzeczywistość bo innej nie znamy. Bo nie zauważamy fenomenów. Jakże pustym życzeniem jest pokój na świecie czy zaniechanie klęski głodu. Ale o tym kiedy indziej. Czas już kończyć na dziś.

  Pożegnam was myślą, która też ogranicza, a jednak nawołuje do wolności umysłu. Ale czy  nie jest tak z każdym cytatem, którym się inspirujemy? Zawsze nas ogranicza. Ja chciałbym zostawić tu swój, na który wpadłem podczas którejś z kolei bezsennej nocy. Otóż marzy mi się aby słowa służyły ludziom, a nie ludzie słowom

sobota, 20 lutego 2016

Kobra- recenzja

  Po długim okresie ciężkiej pracy szkolnej znów jest czas na książki i tak oto powracają recenzje tego na czym zaczynałem- dobrej literatury. Dziś poświęcimy chwilę mojemu ulubionemu autorowi i jego dziełu. Zacznijmy więc.
  Kobra to thriller polityczny od samego twórcy tegoż gatunku. Książka z mistrzowsko splecionymi wątkami w jedną fabułę pełną zwrotów akcji i mnóstwem opisów technicznych (w tym pokazania krok po kroku drogi liścia koki od południowoamerykańskich farmerów do Europy w postaci napompowanego narkotyku). Pokazana jest struktura amerykańskiego rządu, metody działań i potrzeba współpracy z państwem matką- Wlk. Brytanią. Wszystko to pewnie fikcyjne, albo chociaż mocno nagięte, ale mimo wszystko czytając ma się wrażenie jakby autor znał struktury agencji wywiadowczych jak własną kieszeń, metody działania jak własną rękę i koszty wszystkiego jak własnego... nieważne. Na dodatek szczegółowość opisów działań mafii narkotyowych, genialne plany służb specjalnych, a wszystko na zbudowane na autentycznych miejscach, agencjach, gangach i odniesieniach do historii wielu państw. Naprawdę trzeba oddać autorowi jakim mądrym człowiekiem jest.
  O czym jest ta książka? O panu, który lubił podpisywać się ,,Kobra". Ów pan otrzymuje z białego domu zapytanie: ,,Czy można zniszczyć przemysł kokainowy raz na zawsze?". Odpowiada, że tak. Prosi o 2 miliardy dolarów, nieograniczony dostęp do informacji od każdych służb rządowych bez pytań o stanowisko, 9 miesięcy na przygotowania i wspólnika, którego sam sobie wybierze. Gdy prezydent się zgadza, Kobra rozpoczyna prawdziwą wojnę. Z początku cichą, niedostrzegalną, polega na naiwności kartelów. Kiedy jednak te przestają wierzyć w aż takie zbiegi okoliczności... Sami sprawdźcie co dalej.
  Książkę tę polecam każdemu od gimnazjum. Wcześniej nie ze względu na opisy pewnych przesłuchań. Jednak dla gimnazjalisty, który myśli, że książki to zło nada się idealnie. Dla każdego wzwyż jest to książka idealna ze względów, które wymieniłem na początku, zwroty akcji, brak wielkich, nudnych, rozległych opisów krajobrazu, genialna fabuła, pościgi, wybuchy, strzelaniny, pułapki, słowem- wszystko czym może poszczycić się dobra książka akcji. Zapraszam do dania szansy Forsythowi i jego Kobrze.

Do poniedziałku.

czwartek, 18 lutego 2016

Lustro

  ,,Koszmary przełożone na papier"

Napisał: Storytellerdoge


  Odkąd pamiętam fascynowały mnie lustra. Zawsze stałem przed nimi, całymi godzinami robiąc dziwne miny i gwałtowne ruchy licząc na jakiś błąd odbicia. Byłem przekonany, że to co widzę to nie tylko moje odbicie. Myślałem, że patrzy na mnie kompletnie inny ja. Czasem przykładałem ręce do lustra i pchałem najmocniej jak się da. Myślałem, że wystarczy zepchnąć tego drugiego mnie z drogi i już będę mógł przejść na drugą stronę. Jednak wszystkie wysiłki spełzały na niczym.
  Pewnego dnia byłem tak zdesperowany by przedostać się do świata z lustra, że ustawiłem się pod ścianą naprzeciw niego, zacząłem biec i skoczyłem prosto w jego tafle. Nie było oporu. Byłem w świecie z odbicia. Wszystko było tak jak u mnie tylko, że w lustrzanym odbiciu. Jednak nie było nic poza łazienką. Wszędzie dookoła rzeczy znanych była szara zasłona. To czego już lustro nie widzi- czyli cała reszta domu- było zasłonięte.
  Próbowałem sięgnąć za szarą kurtynę, ale jakaś dziwna siła mnie odpychała. Gdy stwierdziłem, że dalsze próby są bezcelowe odwróciłem się w stronę z której tu przyszedłem i zamarłem. Zobaczyłem zbite lustro, a po drugiej stronie płaczącego chłopca, który rozmawia z rodzicami. Miał rozciętą głowę i płakał. Bardzo ich przepraszał. To byłem ja. Moi rodzice bardzo się przejęli i zamiast kryczeć zaczęli pocieszać tamtego mnie.
  Podszedłem do lustra i zacząłem pchać z całej siły. Nic. Znowu wbiegłem w lustro, ale też bez rezultatu. Tylko poraniłem się zbitym szkłem. Chłopiec z drugiej strony podszedł bliej. Spojrzał mi prosto w oczy poprzez zbitą taflę lustra. Po krótkiej chwili wzruszył ramionami i odwrócił się do taty:
 - Tato, szkło odpada. Powinieneś wynieść to lustro.
  Nie, to nie może się dziać. Rzuciłem się na połamany ,,portal", który mnie tu przywiódł. Chwyciłem z całej siły kalecząc przy okazji dłonie. Krzyczałem z całych sił. Opentańczy krzyk kogoś kto traci wszystko w jednym momencie. Ale nikt mnie nie widział. Ojciec wziął lustro ze ściany i moje okno na prawdziwy świat, na świat w którym powinienem być, a mnie nie ma, właśnie znikło. Tuż sprzed moich oczu.
  Teraz została tylko ściana. Nie mogłem patrzeć na rzeczywistość, byłem uwięziony w odbiciu, które przestało cokolwiek odbijać i kątem oka zauważyłem jak szara kurtyna zaczyna się zbliżać.

Lustereczko powiedz przecie...



  Seria koszmarów trzyma się nadzwyczaj dobrze i już dziś o 17:00, po znanych wam: Rysunku i Jak długo i Butach powiem wam dlaczego należy się bać również luster. Zapraszam.
  Zapraszam również do kontaktowania się ze mną. Każdy, kto zostawi swój mail w komentarzu dostanie ode mnie wiadomość i zaczniemy korespondować w celu nawiązania współpracy. 

środa, 17 lutego 2016

Onomatopeje

  Pewnego razu dziadek chciał opowiedzieć swym wnukom dobranockę. Jednak nie z książeczki tylko z własnych doświadczeń. A mówił on tak: ,,Była sobie raz pewien, papuga na drzewie. A gdy była zła robiła kra kra. Kiedyś nad głową spostrzegła samolotu ogon. Myśliwiec to był i tylko fruuu ziuuu robił. Pod drzewem mieszkała Agnieszka mała. Agnieszka papugę lubiła, więc jeść jej robiła. A gdy było gotowe wołała cip cip chodź mała. Drzwi przy tym otwierała które dzwoniły hałasując co niemiara. Lecz to papuga lubiła i zawsze do niej przychodziła. I tak Agnieszka i papuga żyjąc w jednym drzewie, żyły sobie i dla siebie." Bajeczka trochę bez sensu, ale na wnuki działała i zawsze je usypiała. Wdrożyłem się lekko w te rymy, więc może być ciekawie. Jednak o czym w ogóle mowa? O onomatopejach. Lekko z punktu poprawnej polszczyzny, lekko pokazując mój punkt widzenia i jak zawsze ironicznie z nutą powagi. No, ewentualnie na odwrót.

  Wyrazy dźwiękonaśladowcze są nam pewnie znane od wczesnego dzieciństwa choćby z takich wydarzeń jak przytoczone we wstępie. Jak nazwa sugeruje opisują dźwięki, pokazują jak zachowują się przedmioty bądź zwierzęta. Są bardzo pomocne, ale czy sensowne?

  Spróbujmy wyobrazić sobie życie bez nich. Standardowa sytuacja:
 - Halo w czym mogę służyć?
 - A no bo rozlałem kawę na drukarkę i teraz jak próbuje coś wydrukować to ona wydaje z siebie takie...- i co dalej? Właśnie nic, bo przecież nie ma jak powtórzyć tego dźwięku. Chociaż może nawet gdyby można było (czyli tak jak jest normalnie) to można by napotkać spore trudności. Nie wiem czy sam umiałbym wydać dźwięk zalanej drukarki. No, ale nie to jest sednem tego tekstu. Zastanówmy się nad innym aspektem.

  Nawet jeśli potrafimy dźwięk odtworzyć przy użyciu naszych strun głosowych to czasem ciężko taki odgłos później zapisać. Wróćmy do tej drukarki:
 - ...wydaje z siebie takie hrrpszszszzhszhszhssz. Jak mogę to naprawić?
No trochę głupio to wygląda, nieprawdaż? Jednakże nie ma innego sposobu na oddanie tej impresji. Wyrazy te więc kpią sobie z wszelkich praw wszystkiego i egzystują poza logiką.

   Jeśli ktoś, jak ja, patrzy poważnie w stronę pisania zawodowego może mieć mętlik w głowie związany z tymi wyrazami. No niby są, ale jednak są bez sensu, ale jednak trzeba ich używać by oddać prawdziwość sytuacji, ale wyglądają głupio, ale coś tam i miliony innych ,,ale" w walce o byt, lub niebyt onomatopei.

  Zauważmy jednak, że w relacjach, poważni reporterzy, wyrazów dźwiękonaśladowczych nie używają. Zawsze jest materiał dodatkowy ,,pokazujący" dźwięki, albo używane są mądre dźwięki oddające sytuację trochę ,,naokrętkę". Już weźmy sobie ten dźwięk zalanej drukarki. Jakby pan dzwoniący był profesjonalistą to powiedziałby:
 - ...wydaje z siebie takie dziwne charczenie, zupełnie jakby się dławiła.
Jednak to daje nam tylko takie wyobrażenie o sytuacji jakie sami sobie wykreujemy. Dla każdego dźwięk dławienia się brzmi inaczej, prawda?

  W tym miejscu chciałem powiedzieć, że pewnie jeśli reporterzy nie używają tego typu dźwięków to na pewno robią to powieściopisarze. I do jakiego wniosku doszedłem? Że wcale niekoniecznie. Wyobraźcie sobie taką książkę wojenną gdzie byłoby napisane ,,Messerchmitt leciał nad polaną ziuuuu". No tak niezbyt mi się to widzi.

  Tak więc słowem podsumowania. Onomatopeje powoli odchodzą do lamusa zarówno w użyciu ustnym, jak i poprawnym tekstowym. I szczerze patrząc na nie z perspektywy tego tekstu odradzam ich używanie i jeśli chcecie pisać poważnie, i jeśli nie.