niedziela, 16 kwietnia 2017

Szczyt góry



 W końcu dotarli. Jak się poźniej dowiedział Arnes mieli niezwykłe szczęście, że trafili tylko na tamtą jedną grupkę. Łowca jednak zamiast się cieszyć, zrobił się jeszcze bardziej podejrzliwy. Miał dziś kolejne pytanie do wykorzystania i zastanawiał się jak je sformułować. ,,Gdzie dokładnie jedziemy”? Niee, za chwilę i tak się przekona. Wiedział też w jakim celu jadą. Tylko czy jak już dostaną to, czego chcieli, to nie zostawią go tu martwego? To też byłoby głupie, przecież tak czy inaczej muszą jakoś wrócić. Chyba, że znajdą tam jakieś artefakty mocy, które sprawią, że jednak dadzą sobie radę sami.
 Im bliżej celu byli tym Arnes popadał w większą paranoję. Zaczął kwestionować wszystko co od nich usłyszał. Chciał sam dociec jak znalazł się w tym orszaku, ale pamięć zawodziła go, gdy tylko dochodził do tamtych wydarzeń w tawernie.
 Szczyt, do którego zmierzali widać było już od kilku godzin. Nie przypominał żadnej innej góry w okolicy. Była to jaskinia tak wysoka, że zmieściłoby się w niej kilku mężczyzn, stojących jeden na drugim, z dziurą przechodzącą na drugą stronę góry. Miała ostre, postrzępione ściany. Zupełnie jak bronie bardzo prymitywnych plemion.
 W czasie, gdy łowca myślał, pochód doszedł na miejsce. Adam powiedział Arnesowi, że tu zostaną przez tydzień, bo na tyle wystarczą zapasy. Polecił mu też zajęcie sobie szybko jakiegoś skrawka ziemi, zanim nie zostanie już nic.
 Kiedy Arnes się obudził, nie mógł się ruszyć. Najpierw pomyślał, że to tylko ze zmęczenia. Długo nie mógł zasnąć, kiedy już mu się udało, sen był niespokojny i często przerywany chrapaniem współpodróżnych. Ale przecież miał panowanie nad całym ciałem. Czuł ból przy każdym ruchu. Po chwili zauważył, że nie może też nic widzieć. Wtedy już zupełnie odzyskał świadomość. Tylko po to, żeby poczuć iż na oczach ma czarną chustę, a całe ciało związane.
 Wrobili go! Nie mógł się ruszać, mówić ani nic widzieć. Czuł, że go nieśli. Po chwili obił się o któregoś z nich i spadła mu chustka z oczu. Zauważył, że wszyscy byli niesamowicie poddenerwowani. Rozejrzał się i spostrzegł jakieś dziwne rysunki na podłodze, płonące świece i kultystów wkładających długie szaty.
 Wtedy podszedł do niego Adam z sadystycznym uśmiechem na twarzy i paranoją w oczach.
- Dzisiejsze pytanie?- rzucił- To może być twoje ostatnie, więc zastanów się dobrze. Choć z drugiej strony- wskazał na dwójkę ostrzącą miecz- wiele czasu do namysłu to ty nie masz.
 Arnes wierzgnął, nie mógł mówić z zakneblowanymi ustami. Wydał z siebie kilka nosowych jęków.
- Aaa, no tak. Zapomniałem- powiedział Adam, po czym wyjął łowcy knebel z ust.
- O co tu tak naprawdę chodzi?- krzyknął desperacko Arnes
- Och, to nic takiego. Ci tutaj obecni panowie, to dość specyficzny odłam mnichów. Jakiś czas temu znaleźli mapę, która miała ich zaprowadzić do miejsca spoczynku Wielkiego. Gdyby tylko dostali się w to miejsce, mogliby Go obudzić.
- Jak? To przecież nonsens!
- Ajajaj, obawiam się, że to już drugie pytanie. Ale zważywszy na okoliczności odpowiem i na nie. Otóż sam kult powstał, gdy pewien Lamajski mnich doznał Wielkiej Łaski. Miał widzenie, w którym dowiedział się, jak przyzwać Wielkiego i wskazówki, gdzie można rytuał przeprowadzić.
 W międzyczasie opowiadał swój sen wielu innym, którzy zaczęli za nim podążać. Wszyscy pragnęli zobaczyć przyjście Wielkiego, o którym tamten mówił z takim zaangażowaniem.  
 Wskazówki doprowadziły go jednak do mapy, a mapa wskazała szczyt tej góry. Szlak był jednak zbyt niebezpieczny dla mnichów samych. Potrzebowali więc kogoś, kto by pomógł im przejść i kogoś na ofiarę, której wymaga rytuał. Żaden z nich nie chciał umrzeć przed zobaczeniem Istoty, a im mniej osób postronnych było zaangażowanych tym lepiej.
 Pewnego popołudnia, jeden z mnichów szukający ziół w okolicach Pitagóry, zauważył ciebie z wielką bestią na plecach zabijającego skrzaciego księdza. Pomyślał, że nadasz się idealnie. Jesteś winien ciężkiego przewinienia, szybki i łatwy do zmanipulowania pieniędzmi.
 Zdążył ów mnich porozumieć się z kierownikiem tej rewii dziwek w Zieuenie na to, żeby jedna z nich specjalnie się tobą zajęła i przy okazji lekko otruła. Nie pytali dlaczego. Nie przy takiej cenie.
 Obudziłeś się już w trasie i od razu dałeś się wkręcić w tą bajkę ze skarbem. Teraz, niestety nie zobaczysz ani skarbu ani przyjścia Wielkiego. Ale cóż… taki los…- nie dokończył, wyraźnie nie wiedząc jakiego słowa użyć. Uznał, że łowca nie zasługuje na to, żeby myślał dłużej nad dobrym zakończeniem swojego monologu. Przecież i tak zaraz umrze. I z taką myślą odwrócił się w kierunku ostrzących miecz.
 
 W tym momencie Arnes podziękował swojej paranoi. Podziękował też bogom. Na pewno jacyś nad nim czuwali, skoro mnisi nie znaleźli specyfiku kiedy kneblowali mu usta. Poprzedniego wieczora wziął do ust eliksir wzmocnienia, zawinięty w kiszkę Mreka. Poręczne narzędzie na sytuacje takie, jak ta. Łowca przez cały monolog oprawcy bawił się pigułką na języku, czekając na odpowiedni moment do wykorzystania przewagi, którą otrzyma od razu po zażyciu eliksiru.
 Dosłownie mrugnięcie okiem po tym, jak tłumacz odwrócił się do Arnesa plecami, ten przegryzł kiszkę i połknął mały łyczek eliksiru. Tyle wystarczyło, żeby rozerwać sznury, którymi był związany. Nie czekając, łowca rzucił się na stojącego najbliżej Adama i skręcił mu kark.
 Jeden z dwójki stojących przy mieczu instynktownie zamachnął się w stronę niebezpieczeństwa, ale Arnes był na to przygotowany. Trzymał przed sobą ciało Adama, w które wbił się miecz. Chwilę później obaj amatorzy oręża leżeli martwi z czaszkami roztrzaskanymi o ścianę jaskini.
 Pozostali wpatrywali się w zdumieniu na to, co się dzieje. Łowca wykorzystał ich paraliż i wyrwał miecz z ciała tłumacza przy akompaniamencie tryskającej na wszystkie strony krwi. Tamci nie mieli szans.
 Kilka machnięć mieczem później wszyscy leżeli martwi na zimnej podłodze z dziwnymi wzorami. Cisza. Spokój. Zawiedzenie. Jak zawsze po walce. Jak zawsze po nadmiarze przetworzonej adrenaliny.
 Arnes usiadł pod ścianą w miejscu, które wydawało mu się najczystsze. Oddychał. Mocno, głęboko. Myślał o przeszłości. Jak dał się tak łatwo wrobić? Czy da się jeszcze bardziej nie ufać ludziom? Jak można było być aż tak głupim i ślepym?
 Akurat w chwili, w której myślał o tym ostatnim pytaniu ziemia zaczęła się trząść. Łowca wstał przerażony. Przecież trzęsienia ziemi nie zdarzały się od tysięcy lat. Zostały w kulturze tylko jako legendy. Ale kiedy się rozejrzał i podniósł broń, którą nieświadomie wciąż trzymał, zrozumiał, że popełnił największy błąd w swoim życiu.
 Domyślał się, co to może być, ale sam swoim myślom nie wierzył. Rzucił się w stronę martwych kapłanów którzy trzymali pewien zwój. Zwój, który potwierdził najgorsze obawy Arnesa. A było na nim napisane:


 Gdy na miejsce dojdziesz
Symbol na ziemi wyryjesz
Ofiarę nieczystą złożysz
Mieczem zaklętym dekapitujesz
By Wielkiego Ziemi przywrócić
Co naród wyczyści z równie nieczystych

Koniec części pierwszej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz