piątek, 16 września 2016

Malum Deus

  Bóg stworzył ziemię. Raj w pięć dni, szóstego, człowieka- Adama. Miał być nieśmiertelny, zawsze młody. Nie dotykałyby go choroby, nie morzył głód. Jednak było mu źle. Bóg w swojej pysze i samozachwycie zapomniał o swoim stworzeniu. To był pierwszy objaw choroby. Zapomniał, że stworzył człowieka tylko podobnego sobie, nie dokładną kopię. I człowiek ten, w przeciwieństwie do Boga, nie mógł znieść samotności. Potrzebował kompana. Kogoś z kim mógłby dzielić smutki, radości i resztę wieczności.

  Bóg wielce zdziwił się prośbą Adama. Czyżby nie mógł, wzorem stworzyciela, żyć wiecznie patrząc tylko z uśmiechem pod siebie? Jednakże stworzył mu towarzysza- kobietę imieniem Ewa. Ale nie za darmo. Adam musiał oddać część siebie istocie, która stworzyła wszystko, żeby stworzyła coś nowego. Czy Bogu wyczerpał się limit na budowanie? Czy może jego choroba zaczęła się pogłębiać?
  Tak czy inaczej Ewa została stworzona i zapoznana z zasadami rządzącymi tym miejscem. Właściwie jedną zasadą- nie jedz owoców z Drzewa Dobra i Zła. Nikt nie pyta go dlaczego. Zresztą, pewnie i tak by nie odpowiedział.


  Pewnego dnia zjawia się On. Pod postacią węża. Naprowadzony przez archanioła mającego pilnować raju. Stworzony również przez Boga. Jednak Adam z Ewą o tym nie wiedzą.
  Nakłania On Ewę do złamania jedynej obowiązującej tam zasady żeby Bóg mógł wyładować swoją frustrację za to, że oni są od niego lepsi. Oni wielbią nie sami siebie, ale siebie nawzajem. Uczeń przerósł mistrza. Z tym, że ich Mistrz nie mógł sobie z tym poradzić. Dlatego pozbawił ich wszystkich przywilejów i zamiast dać po prostu umrzeć nakazał im się rozmnażać i stworzyć ludzkość, żeby mógł się na nich wyżywać do końca świata.
  Zjedzenie tego owocu ostatecznie pogrążyło Boga w chorobie. Na ziemi zwykłej i codziennej. Dla Boga jednak, śmiertelnej. Ta choroba to Pycha.
  Pierwsi ludzie zaczęli umierać. Kolejni zaczęli składać ofiary. Ale Pycha jest jak rak. Nie ma na nią lekarstwa. Można tylko ją opóźniać. Lekarstwami.
  Każda ofiara, każda śmierć, były dla Boga jak pigułki przeciwbólowe. Z każdym stuleciem ludzi było coraz więcej. Powoli wystarczało mu tylko połykanie dusz. Ludzie przestali składać ofiary.


  Jednak Bóg chyba zauważył u siebie tą chorobę. Chciał z nią walczyć. Chciał stworzyć sobie kompana. Równego jemu. Ludzie zaczęli się od niego odwracać, a jemu się nie udawało. Był sam i nie mógł nic na to poradzić. A przecież on się na ten świat nie prosił.
  Zaczęło się jego załamanie nerwowe. Postanowił przedawkować tabletki przeciwbólowe, a na ziemi wydawało się akurat wystarczająco wiele dusz. Oszczędził kilka z nich i wszystkie zwierzęta. Resztę utopił. Skonsumował wszystkie dusze. Na raz.
  Przez chwilę wydawało się, że umarł. Łódź z ocalonymi nie mogła znaleźć brzegu. Bóg ich opuścił. Na zawsze?  Nie. Przeżył, ledwo co. I dał ocalałym nową nadzieję. Sobie też. Chciał pójść na odwyk. Zresztą i tak było za mało zwierząt na ofiary i ludzi, żeby zaspokoić ból.

  Później był spokój. Ludzkość ponownie się rozwijała. Tak samo jak choroba Boga. Zmieniła sposób działania. Teraz, gdy ktoś popełniał grzech, w uszach Boga pojawiał się krzyk. Długi, dramatyczny, dziki, pierwotny krzyk porównywalny do takiego, jaki wydaje z siebie osoba rozrywana na strzępy. Bóg już miał dość. Nie mógł wytrzymać krzyku dochodzącego z Sodomy. Po słynnym targu na oszczędzenie miasta zniszczył je i tak, dając jednak drogę ucieczki Lotowi i jego rodzinie. Niestety jego żona nie wypełniła warunku postawionego przez Boga i umarła. Jedna dusza więcej. Jedna pigułka więcej.
  Jednak Sodoma nie wystarczyła. Musiała polec jeszcze Gomora. A i to wydarzenie nie nauczyło ludzi zbyt wiele. Bóg dał więc Mojżeszowi 10 przykazań na górze Horeb aby ten rozniósł je wśród wiernych.
  To dało Bogu chwilę odpoczynku. Chwilę, która niestety zbyt długo nie trwała. Bóg tak bardzo się rozzłościł, że postanowił zniszczyć cały świat i zacząć od nowa. Nie zauważył jednak, że choroba w między czasie ewoluowała. Nagle Najwyższy stał się Najwyższymi. Był jednocześnie swoim ojcem i synem. A syn chciał dać ludziom szansę. Chciał zejść na dół i nauczać, aby w końcu dać się zabić i wrócić do jedności z Bogiem.
  Rozdwojenie jaźni, w którym to drugie, nowe ,,ja" wygrało. Jezus zszedł na ziemię i nauczał, tak jak obiecał. Wrzask ucichł. Stał się niewyraźnym cieniem na horyzoncie regularnie rozświetlanym na nowo duszami zmarłych. Nastała równowaga. Ludzie spokornieli.

  Tak mijały dekady, wieki, milenia. Zmieniały się epoki. Dwie były szczególnie obfite w pigułki: wieki średnie oraz wczesna współczesność. Obie znieczuliły Boga na kilka następnych dekad. Jednak teraz równowaga znów się załamuje...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz