czwartek, 24 grudnia 2015

Wzrok

  Miał piękne, duże, choć bez przesady, oczy. Oczy te, powiedziałbyś widziały wszystko wokół. Nawet to czego dostrzec niesposób jak opadający kurz, czy rzeczy za nim jak uciekające wiewiórki, ptaki szykujące się do lotu, albo lisy szukające ofiary. Jego wzrok przeszywał na wylot. Inni bali się tego spojrzenia, bo uważali, że może zajrzeć nawet w samą duszę. Nikt nigdy nie wiedział czy uśmiecha się szczerze czy nie ponieważ kąciki jego oczu nie poruszały się. Nigdy. Ani w górę, ani w dół. Jednocześnie jego spojrzenie było na tyle surowę, że wszyscy, bez wyjątku, wykonywali jego polecenia.

  Wiodło mu się całkiem dobrze. Ludzie darzyli go przede wszystkim szacunkiem, a podwładni ufnością, bo wiedzieli, że jest tego wart. Miał średnią spółkę parającą się czynnościami gospodarczymi. Krótko mówiąc miał farmę, wielkością porównywalną z małą mieściną, czy dużą osadą. Pod sobą miał dwudziestu sześciu silnych mężczyzn w różnym wieku. Miał również rodzinę- żonę i dwie córki, które dopiero co przestały pić matczyne mleko
 - Będą z nich porządne damy, ja ci mówię - spojrzał na żonę.
 - Wiem - odparła - liczę, że gdy osiągną odpowiedni wiek stosownie się nimi zajmiesz, ale na razie daj spokój. Nie patrz tak na nie.
Spuścił wzrok. Wiedział, że o to chodziło. Zawsze o to chodziło. Jeśli inni bali się jego spojrzenia to czego oczekiwał od rodziny. Już w młodości spotykał się z pytaniami ,,Skąd ta powaga" albo ,,Dlaczego jesteś taki zacięty". Zawsze odpowiadał krótko ,,Cóż, życie" niewiedząc nawet czym jest to życie, którym tak ochoczo się zasłaniał.
                                                                    ...

 - Skąd taka powaga u tak młodego człowieka?
 - Cóż, życie
Każdy dzień zaczynał się tak samo. Takim samym głupim pytaniem od któregoś członka rodziny. Zdawało się to już niemal rytuałem, bez którego nie mogłoby potem dojść do śniadania. To przez te oczy. Oprócz ust i czasami czoła nic na jego twarzy się nie ruszało, a jak powszechnie wiadomo uśmiech bez śmiejących się oczu- nieszczery. Wkrótce przestał się uśmiechać.
  W szkole przezywali go ,,sokół". Znów ze względu na oczy. Zawsze skupione. Zawsze dostrzegające najmniejszy błąd, czy to nauczyciela, czy kolegi z ławki, czy swój. Na te ostatnie strasznie się wściekał. Nie okazywał tego zewnętrznie, lecz wewnątrz cały buzował. Łatwo się wściekał. Zbyt łatwo. Za bardzo. Tak bardzo, że odwrócili się od niego najbliźsi koledzy gdy zobaczyli, że nie ma z nim zabawy bo wszystko bierze zbyt osobiście. Jednak brak przyjaciół nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Nie był to błąd. Nie było czego żałować. ,,Cóż, życie".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz