czwartek, 10 grudnia 2015

Zmrocze

  Wyruszył z gospody wcześnie. Przed wchodem słońca, choć drogę miał niedaleką. Chciał zrobić rekonesans przed akcją. Wiedział, że Zmrocza wychodzą z nor między północą, a trzecią, więc kiedy nadejdzie czas chciał być gotowy. Poza tym będzie miał czas na myślenie. A miał o czym myśleć. Jego matka niedawno zmarła. Dwa lata po ojcu. Dwa lata męki i zadręczania się. Może to lepiej, że umarła. Może będą razem. Może szczęśliwi...
  Z zamyślenia wyrwała go nagła zmiana terenu. gdy jego but wszedł na twardy wulkaniczny grunt była już dziewiąta dwanaście. Jeszcze piętnaście godzin.
  Rozejrzał się po okolicy. Od zachodu wielki wulkan, od wschodu las z jeziorem. Według miejscowych potwór przychodzi od północy i przebija się przez wioskę na południe, do góry i tyle go widać. Swoją drogą to śmieszne, że skrzaty, tak mądre, nie wiedzą, że to co nazywają Pitagórą jest tak naprawdę wygasłym wulkanem, który przyciąga Zmrocze każdej nocy. 
  Zwiad zrobiony. Jeszcze cztery godziny.
  Wybiła północ. Stworki wybiegły nerwowo z kaplicy bogini Pi. Co za ironia. Nędzne szczury czczą boga o takim imieniu. Arnes parsknął, ale od razu przywołał się do porządku. Dobrze, że chociaż ich przywódca jest na tyle mądry, że przyszedł z tym do profesjonalisty.
  Czuł w żołądku rosnące napięcie. Opanowywał drżenie rąk. Sprawdzał ostrość sztyletów i ilość trucizny. Już czas.
  Wyszedł z gościńca i czekał przed północnym wejściem do miasta. Po pół godzinie czekania wreszcie go usłyszał. Powolne kroki macek dobiegły jego uszu. Już za chwilę miał sprawdzić wartość wszystkich lat w szkole łowców. Przez chwilę się wahał, ale szybko odrzucił to uczucie.
  Wdrapał się bezszelestnie na drzewo, po czym umoczył ostrza w truciźnie. Nagle tuż pod sobą usłyszał dźwięk jego kroków. ,,Teraz albo nigdy" pomyślał. Rzucił w bestie zatrutymi nożami, a chwilę później udał się w ślad za nimi.
  Na wszystkie stworzenia trucizna działa od razu, ale nie na Zmrocze. Łowca upadł boleśnie obok zwierzęcia i natychmiastowo odturlał się na bok gdy potwór rzucił się by odgryźć mu głowę. Wstał, pobiegł do najbliższych domów i krzyknął ,,dajcie linę". Bez odpowiedzi. ,,Do jasnej cholery jeśli chcecie przeżyć dajcie mi tą pieprzoną linę!". Wreszcie ktoś na ułamek sekundy otworzył okno i wyrzucił sznur. Już wiedział co zrobić. Rzucił się z powrotem na bestię, która próbowała wyciągnąć sobie macką nóż zza lewego ucha. Kilkoma szybkimi ruchami związał jej kończyny i odwrócił na plecy. Gdy tylko mu się to udało usiadł na bestii okrakiem, związał jej pysk, Wyjął jedną ręką nóż zza lewego ucha bestii, a drugą ręką wyciągnął zapasową buteleczkę trucizny. Wylał całą zawartość w okolice gardła potwora i złapawszy obiema rękami ostrze zaczął dźgać ją w rytm jej szaleńczego wierzgania. Po trzech minutach takiej walki bestia przestała wierzgać. Gdy nie wyczuł już oporu, stoczył się z potwora na ziemię. Przewrócił się na plecy, wyciągnął kończyny, odetchnął głęboko i pełen dumy, adrenaliny i zmęczony jak nigdy w życiu zemdlał.

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz